Ministerstwo już zapowiedziało: dzieci 1 września wracają do szkół. Jedni rodzice cieszą się z tej decyzji, inni pukają się w czoło, argumentując, że gdy zachorowań na koronawirusa było pięćdziesiąt, zamykano lasy, a dziś, gdy krzywa wciąż rośnie i przekracza dziennie nawet osiemset przypadków, zezwala się na wielkie skupiska.
A taka jest przecież szkoła - zachowanie tu dystansu to fikcja. Podobnie jak przestrzeganie reżimu sanitarnego. Czy ktoś będzie stał w toalecie i szorował deskę sedesową po każdym uczniu, ile razy czyszczona będzie ławka, kto zmusi dzieci, by używały płynu do dezynfekcji? - pytań jest wiele.
Wiadomo nie od dziś, że do szkoły przychodzą dzieci chore: z katarem, wymiotujące, z jelitówką i gorączką. Rodzic musi iść do pracy, więc odstawia do placówki ucznia po porannym faszerowaniu paracetamolem i pędzi dalej.
- Dlaczego inaczej ma być w tym roku? - zastanawia się pani M., matka dwojga dzieci. - Przeżyłam dwa przedszkola, trzy klasy szkoły podstawowej córki i wiem, jak zachowują się dzieci, jak postępują rodzice. Są tacy, dla których katar to nie choroba i
...