Jeden wypadek i dotychczasowe życie legło w gruzach. Na dodatek stracone zdrowie, oszczędności i wieloletnia walka o sprawiedliwość. Dopiero teraz zaświtała nadzieja na to, że można odwrócić tę smutną kartę w historii Janusza Sokołowskiego. Ale czy na pewno?
21 czerwca 2013 roku. Kierowca szkolnego autobusu Janusz Sokołowski jedzie rowerem, by kupić żarówki do prowadzonego przez siebie pojazdu. Jedzie ulicą Ceglaną w Stargardzie, a z podporządkowanej ul. Węgierskiej, dokładnie o godz. 13.15 wyjeżdża samochód, który uderza w niego z dużą siłą. Tak dużą, że uderzony wylatuje w powietrze, traci przytomność, ma złamaną kość miednicy (o czym przez dłuższy czas nie ma pojęcia) i sporo innych obrażeń. Przyjeżdża policja i pogotowie. Poszkodowany jest w takim szoku, że… po odzyskaniu świadomości spieszy się pod szkołę i rozwozi czekające już w autobusie dzieci do domów. Dopiero potem, gdy szok powoli ustępuje, zaczyna odczuwać potworny ból. Nie jest w stanie normalnie funkcjonować, chodzić, bo wszystkie ruchy wywołują cierpienie. Nie jest także w stanie, przynajmniej przez
...