Ile jest spraw dotyczących Szczecina i regionu, które powinny być zgodnie wspierane przez naszych polityków i parlamentarzystów? Dodajmy: z różnych opcji. Wymieńmy kilka: tworzenie nowych miejsc pracy, ściąganie inwestycji, budowa infrastruktury, rozwój edukacji i nauki, ochrona zdrowia. Można też podać konkrety takie, jak: ciągle niezrealizowane projekty, choćby Zachodniej Obwodnicy Szczecina i tunelu pod Odrą w rejonie Świętej i Polic, od lat oczekiwanej drogi ekspresowej S10 czy projekt wybitnie miastotwórczy zakładający inwestycje na (tracących obecnie swoje dawne funkcje) terenach portowych Szczecina, które to mogłyby diametralnie zmienić oblicze ciągle niedoinwestowanego miasta i dać awans do wyższej ligi polskich aglomeracji. O odbudowie Stoczni Szczecińskiej czy planach rozwoju Portu Lotniczego Szczecin – Goleniów nawet nie wspomnę.
Skąd w ogóle pojawia się temat współpracy różnych sił i środowisk w regionie? Powód jest dla jednych oczywisty, dla drugich kontrowersyjny. Jeden z menedżerów z województwa zachodniopomorskiego, który w imieniu swojej korporacji korzystał z usług znanej instytucji doradczo-finansowej działającej we Wrocławiu, usłyszał następującą uwagę:
– Dziwne, jest pan pierwszym człowiekiem ze Szczecina, który przyjeżdża do nas z tak ważną sprawą. Tymczasem z Trójmiasta, Poznania czy Bydgoszczy co chwilę przyjeżdżają do nas na konsultacje różni politycy, prezesi i dyrektorzy z różnych opcji, wspólnie zabiegając o swoje regionalne projekty i interesy.
Dlaczego w Szczecinie współpraca dotycząca gospodarki przebiega tak opornie? Mieszkańcy Szczecina, jadąc nowym tramwajem czy korzystając ze ścieżki rowerowej, nie pytają, jaką legitymację partyjną ma w kieszeni menedżer czy urzędnik, który wykonując swoją pracę, za którą otrzymuje wynagrodzenie, sfinalizował korzystną dla miasta umowę, pozyskał środki unijne.
R.K. CIEPLIŃSKI
Roman Ciepliński, redaktor naczelny "Kuriera Szczecińskiego"