Jak informuje portal Press.pl, Europejska Unia Nadawców (EBU) i Europejska Federacja Dziennikarzy (EFJ) apelują do polskiego rządu o zapewnienie w przyszłorocznym budżecie państwa finansowania dla mediów publicznych. Zdaniem tych organizacji w Polsce w ostatnich dwóch latach doszło do poprawy sytuacji, jeśli chodzi o wolność mediów. „Jednak dla podtrzymania tej tendencji i pełnego wdrożenia reform przewidzianych w Europejskim Akcie Wolności Mediów (EMFA), potrzebne jest zapewnienie funkcjonowania niezależnych mediów publicznych”. Niestety ani EBU, ani EFJ nie zauważyły, że media publiczne w Polsce, czyli publiczna telewizja, oraz radio – wbrew temu co piszą te organizacje nie są jednak – co stwierdzam z ubolewaniem – „niezależnymi mediami”, ani od ośrodków władzy, ani kapitału (czytaj: budżetu państwa).
Można powiedzieć, że media publiczne w Polsce są tak, mówiąc z pewną przesadą, „niezależne i wolne” jak wolne i niezależne były w czasach generała Jaruzelskiego i ówczesnego rzecznika rządu Jerzego Urbana (z całym szacunkiem dla wielu dobrych dziennikarzy tam pracujących). Nie jest to zresztą sytuacja nowa. Tak jest w naszym kraju od wielu lat, a „niezależność gwarantuje” im kolejny rząd pod warunkiem, że będą one wypełniać swoją misję (czytaj: zgodną z polityką rządzących).
„(…) Mocno wierzymy, że polscy obywatele zasługują na silne, niezależne media publiczne z solidnymi programami informacyjnymi, które przekonają społeczeństwo obywatelskie o ich ważnej roli w trudnych czasach” – oświadcza w swoim liście Europejska Federacja Dziennikarzy (EFJ).
Trzeba przyznać, że „wiara” sygnatariuszy tego listu jest wiarą na wskroś polityczną, a jej źródłem nie jest z pewnością rzeczywistość. A rzeczywistość ta jest w Polsce niepokojąco ponura (ale nie tylko w Polsce; kilka dni temu w Niemczech policja zatrzymała znanego dziennikarza, który ośmielił się porównać obecną politykę Izraela wobec Palestyńczyków do polityki nazistowskich Niemiec). Media publiczne w Polsce nie reprezentują szerokiego spektrum poglądów polskiego społeczeństwa, lecz poglądy bliskie władzy, która rozdziela pieniądze, przywileje i inne korzyści.
Niestety, po drugiej stronie sceny politycznej w naszym spolaryzowanym społeczeństwie, działając na podobnej zasadzie uzależnień polityczno-finansowych, działają media opozycyjne wobec rządu i mediów publicznych, jakoby niezależnych. Nie ma niestety środka, bo nie stanowią go obie, wiadome stacje telewizyjne, przy czym jedna z nich przynajmniej próbuje stwarzać takie wrażenie… Skrajne upolitycznienie przekazu medialnego w Polsce jest jaskrawo widoczne. Ale zupełnie ślepi (albo udają ślepotę) na to są sygnatariusze tej autokompromitacji jaką jest – w moim przekonaniu – list do polskiego rządu i osobiście do premiera Donalda Tuska.
A czy są gdzieś w naszym kraju media niezależne? Tak. To nieliczne już niezależne dziennikarskie wydawnictwa regionalne oraz lokalne, które coraz częściej o byt muszą walczyć z wydawnictwami samorządowymi, wydawanymi za pieniądze podatników, by promować władze lokalne, czyli samego wydawcę. Walczą więc z czystą propagandą.
Władzy w Polsce, i tej centralnej, i tej lokalnej nie są już potrzebni dziennikarze, ani niezależne media. Oczywiście pozostały wzniosłe, ale jakże puste hasła o wolności i niezależności… To też nic nowego. W nie tak odległych czasach autorytarny reżim depcząc wolność i prawa obywatelskie twierdził, że broni porządku, zapewnia bezpieczeństwo. Opór wobec tego stanu rzeczy jest w naszym kraju zadziwiająco mały. Może nie jest nam już potrzebna wolność słowa? Może wystarczy słowo na niedzielę i przekaz premiera? ©℗
Roman Ciepliński, redaktor naczelny "Kuriera Szczecińskiego"