Jedną z życiowych lekcji, którą dobrze zapamiętałem, były zajęcia na studiach historycznych. Pan docent, który był zapewne doktorem habilitowanym, chociaż nie mam takiej pewności, wpisał mi do indeksu trójczynę z minusem i z adnotacją „bez braku zainteresowań archiwalnych”, bo nauczał nas archiwistyki. Pan docent (dzisiaj już się takich tytułów naukowych tak powszechnie nie używa) chciał mi dopiec, ale w emocjach popełnił kardynalny błąd. Bo przecież „bez braku zainteresowań archiwalnych” oznacza, ni mniej ni więcej, właśnie te zainteresowania.
Do dzisiaj mam ten indeks z tym zadziwiającym wpisem. I, oczywiście z podpisem jego autora. Wtedy nieźle mnie to rozbawiło, a moich kolegów jeszcze bardziej. Najprościej rzecz ujmując, straciliśmy do pana wykładowcy szacunek, bo uznaliśmy, że uczelniany wykładowca z naukowym tytułem język polski znać powinien. I zasady najprostszej logiki też. Bo podwójne zaprzeczenie to przecież „tak”. Ale co tam, było minęło, został indeks, wpis i mgława pamięć o facecie, z którego zajęć niewiele zapamiętałem, bo były po prostu nudne i wyjątkowo nieciekawie prowadzone. Co od razu, jak to młodzi ludzie zauważyliśmy, dając to zapewne odczuć panu docentowi.
Wtedy tak wyraźnie, po raz pierwszy chyba w życiu, zdałem sobie sprawę z tego, że jeden posiadacz tytułu naukowego nie jest równy drugiemu i że nie trzeba być wcale wyjątkowym orłem, by ten tytuł zdobyć. Zajęcia z historii starożytnej prowadził z nami zwykły magister, a były tak pasjonujące i ciekawe, że nawet nam do głowy nie przyszło, by je chociaż raz odpuścić.
Lekcja z panem docentem, a szczególnie późniejsza po niej refleksja, była niezwykle pouczająca. Zburzyła bowiem hierarchię, którą wyznaczały stopnie naukowe. Bo przecież niejeden doktor, albo nawet magister może widzieć więcej od docenta czy profesora, a pani z... kiosku z gazetami od zarozumiałego absolwenta politologii. To oczywista oczywistość, ale wcale nie oznacza, że nie może być odwrotnie. Ba, pewnie właśnie w większej części, tak odwrotnie, czyli zgodnie z przyjętą ogólnie hierarchią - jest.
Mimo tej dobrze zapamiętanej lekcji z panem docentem, ciągle jednak rażą mnie ci profesorowie, którzy zieją agresją i brakiem kultury oraz, nazwijmy to, mało wykwintnym językiem. Profesorowie - podobnie jak szewcy czy piekarze - są różni, ale dlaczego wśród nich... zdarzają się docenci?
Marek Osajda, dziennikarz „Kuriera Szczecińskiego".