Naiwnością albo nadmiernym optymizmem jest twierdzenie, że nieuchronnie, coraz szybszymi krokami, zbliżamy się do momentu, w którym za naszą południowo-wschodnią granicą ucichną armaty, a ludzie przestaną ginąć. I to nie tylko dlatego, że w mijającym właśnie tygodniu Rosjanie ostrzelali położony daleko od linii frontu Lwów (zabijając jedną osobę), zaś rosyjski dron rozbił się na terytorium Polski, 70 km na południowy wschód od Warszawy. Można to jeszcze uznać za osobliwą taktykę negocjacyjną. Oto Putin tak bardzo chce zakończyć wojnę, że aż ją intensyfikuje, próbując w ten sposób nakłonić Zełenskiego i jego sojuszników, aby możliwie szybko i z możliwie daleko posuniętą chęcią ustępstw zasiedli do rozmów. Przede wszystkim jednak należy z pesymizmem patrzeć w przyszłość Ukrainy z uwagi na fakt, że Rosja naciska na pokój. W tym konkretnym wypadku pokój oznacza bowiem wojnę.
Niektórym czytelnikom może w tym miejscu zaświecić się lampka ostrzegawcza. Może pojawić się myśl: „jak można krytykować pokój?! Co ten podżegacz wojenny wypisuje?!”. Spieszę z wyjaśnieniem. Otóż Rosja naciska na zawarcie pokoju nie dlatego, że chce zakończyć wojnę, tylko dlatego, że chce tę wojnę wygrać. Jeśli założymy, że celem powinno być zaprzestanie działań zbrojnych, to dojdziemy do logicznego wniosku, w myśl którego Ukraińcy i Rosjanie powinni po prostu przestać do siebie strzelać. Czyli – należałoby najpierw ogłosić zawieszenie broni. I dopiero wówczas zacząć długie, żmudne, trudne rozmowy pokojowe. Oczywiście, mogą się one zakończyć fiaskiem. I wtedy obie strony wrócą do działań zbrojnych. Ale przynajmniej podczas negocjacji nie będą ginąć ludzie. To znaczy ginąć raczej będą, bo zapewne obie strony (albo przynajmniej Rosja) będą to zawieszenie broni łamać, ale na pewno skala strat nie będzie tak wysoka, jak przed rozejmem.
Tymczasem Moskwa konsekwentnie od wielu miesięcy odmawia takiego rozwiązania. Nie chce rozejmu, tylko od razu pokoju. Na negocjacje się zgadza, bardziej jednak je pozoruje niż realnie je prowadzi. Przynajmniej tak było do tej pory. A w międzyczasie konflikt się toczy. I właśnie w tym sensie pokój jest dla Rosji narzędziem wojny. To bardzo sprytne propagandowe zagranie. Pięknie przecież brzmi stwierdzenie: „pragniemy zawrzeć pokój, a nie jakieś tam zawieszenie broni”. Problem w tym, że negocjacje pokojowe zawsze trwają długo. Nie po to dwie strony konfliktu zabijają się nawzajem, żeby potem nagle w pięć minut uzgodnić taki wariant trwałego i obwarowanego prawnie porozumienia, które będzie satysfakcjonowało jednych i drugich. Wiadomo więc, że sporo czasu upłynie, zanim Moskwa i Kijów będą gotowe podpisać pokój. Rosja ten czas dobrze wykorzysta. Po pierwsze, na dalsze rujnowanie Ukrainy ostrzałami z powietrza. Tu akurat jest pewnego rodzaju furtka. Rosja mogłaby się zgodzić na rozejm w powietrzu. Co prawda, musiałaby wówczas odpuścić sobie terroryzowanie ukraińskich cywilów na zapleczu frontu, ale też uniknęłaby ataków dronowych ze strony Kijowa, które są mniej śmiercionośne, za to bywają bardzo skuteczne i bolesne dla potencjału armii agresora. Nie wiadomo jednak, czy z tej furtki Putin skorzysta – w końcu ostrzały ukraińskich miast potęguje zmęczenie wojną, które z kolei może wywołać większą skłonność władz nad Dnieprem do ustępstw. Po drugie, Rosja czas oczekiwania na zawarcie ostatecznego pokoju wykorzysta z pewnością na dalszy podbój Ukrainy. Putin powoli, ale jednak posuwa się na zachód. Ma czas. Im dłużej trwa wojna, tym Zachód jest bardziej zmęczony, a Ukraina – bardziej zniszczona. Ostateczna granica (czy też linia rozgraniczenia) między walczącymi stronami będzie albo tożsama z aktualną linią frontu, albo do niej zbliżona. Im więcej ziemi Putin podbije na polu walki, tym więcej może później wymusić na oficjalnej drodze dyplomatycznej. Nieprzypadkowo wśród przecieków na temat żądań Kremla pojawia się kwestia „wymiany ziem”, czyli oddania Rosji całego obwodu donieckiego, wraz z tymi jego częściami, które są kontrolowane przez Ukrainę. Gdyby takie żądanie zostało spełnione, ukraińscy żołnierze musieliby z części terenów wycofać się bez walki. To z kolei wywołałby gniew – zarówno wojska, jak i cywilów – i mogłoby doprowadzić do konfliktów wewnętrznych nad Dnieprem. Czyli do pogłębienia kryzysu państwa ukraińskiego.
Pokój jest narzędziem wojny również w tym sensie, że tradycyjnie moskiewska propaganda posługuje się pacyfistycznymi hasłami w celu usprawiedliwienia militarnej agresji. Rosja przecież, według oficjalnej narracji Kremla, nigdy na nikogo nie napadała, zawsze tylko szerzyła pokój, broniła się przed obcą interwencją albo przeprowadzała chirurgiczne specjalne operacje wojskowe w celu obrony uciśnionych. Teraz też dąży do „pokoju”. Po trupach Ukraińców. I państwa ukraińskiego, którego likwidacja pozostaje dalekosiężnym celem Putina. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.