Nie nadążam już za rejestrowaniem dziwnych tez i ryzykownych deklaracji w wystąpieniach prezydenta Andrzeja Dudy. Jest ich aż nadto, a felietonowy rytm nie jest w stanie doścignąć bieżących komentarzy i błyskawicznie powstających memów. Ale próbuję ogarnąć tych wystąpień tzw. całokształt (swoją drogą, dziwujący się nad „wyimaginowaną wspólnotą” z przemówienia w Leżajsku pominęli inną prezydencką uwagę dotyczącą kwestii „jaki kształt ma Polska” – no cóż, generalnie biorąc: owalny).
I nie ogarniam. Bo zastanawia mnie ton prezydenckich mów – z których każda – nawet w najbardziej kameralnej przestrzeni – przypomina mowę na wielkim wiecu, wobec tłumów i zagrożenia wojną. Czemu towarzyszy mars na jego twarzy i wojowniczo wysunięty podbródek. A wszystko to skontrastowane z poważnym wnętrzem kościoła, szkolną salą czy uśmiechami grup folklorystycznych wybranych za tło.
Kto wie, może na zasadzie paradoksu, gdyby przyszło Prezydentowi – nie daj Boże – przemawiać na jakimś ogromnym zgromadzeniu, przy okazji wielkich decyzji i kataklizmów, zaprezentowałby swoją łagodniejszą twarz?
* * *
Swoją drogą, ciekawa jest ta skłonność aktualnie rządzących do wpisywania swych konwektykli, zjazdów i prezentacji w folklorystyczne tło. Tworzone przez jakiś zespół pieśni i tańca w strojach ludowych.
Oczywiście, w wielu przypadkach za to tło odpowiadają gospodarze imprez – wizyt prezydenta, premiera, jakiegoś ministra – ale nie ulega też kwestii, że aranżują je oni tak właśnie z uwagi na upodobania swoich gości.
Sztandarowym, by tak rzec, wyrazem tego upodobania była partyjno-rządowa feta na lotnisku. LOT umaił się wówczas występem zespołu Mazowsze.
Starszym mieszkańcom kraju nad Wisłą i Odrą przypomina to praktyki z dojrzałego PRL, gdy władza nie wyobrażała sobie Uroczystego Otwarcia, Jubileuszu czy innej Patriotycznej Okazji bez folkloru wytańczonego i wyśpiewanego, bez Śląska czy Mazowsza, a na szczeblach niższych – innej ludowej i artystycznej emanacji polskiego ducha.
* * *
Para PR-owców – spółka Solvere: Piotr Matczuk i Anna Plakwicz – która zasłynęła w swoim czasie billboardową kampanią o sędziach, co kradną kiełbasę, choć zatrudniona była jeszcze wówczas w kancelarii premier Beaty Szydło (czym zajęła się bez entuzjazmu prokuratura), wróciła ponoć na polityczne salony w roli „mózgu” PiS w kampanii samorządowej. To jej dziełem jest spot: „Totalne awantury to nie program dla Polski”.
Pozostaje pytanie, kto w tym mózgu jest półkulą prawą, a kto lewą. Bo już o móżdżek (główna część tyłomózgowia) pytać się nie ośmielam.
* * *
Jarosław Kaczyński zażartował publicznie z opozycji, powątpiewając, czy wyglądałby dobrze „w mundurze ambasadora”.
Cóż, ambasadorowie nie chodzą na ogół w mundurze. Zwłaszcza ambasadorskim. Bo nie ma go w tradycji dyplomacji. A już polskiej – na pewno.
Odwzajemniając Prezesowi żartobliwy uśmiech, mogę go jednak ze swej strony zapewnić, że nie wyglądałby dobrze w żadnym mundurze.
No, ale Napoleon też preferował zwykły surdut.
* * *
Był skądinąd kiedyś w Warszawie hotel „Ambasador”. I tam zdaje się obowiązywały mundury.
Tyle że paradowali w nich hotelowi odźwierni i strażnicy.
* * *
Chyba jednak nie stąd inspirację czerpał aktualny ambasador RP w Wielkiej Brytanii, ale wieść niesie, że na spotkanie z królową Elżbietą przyszedł ubrany w nasz strój narodowy – czyli sukmanę i kontusz.
Nie wiem, czy był również przy karabeli. I pozostaje mi tylko wierzyć, że był przy zdrowych zmysłach.
* * *
Minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński zapewnił, że „nie dał ani grosza na «Kler»”. I raczej wie, co mówi, bo chodziło mu zapewne o nowy film Wojciecha Smarzowskiego, ostrą satyrę wymierzoną w polski Kościół.
Ale jeśli ze słowa kler usnąć tu cudzysłów, to minister chyba mija się z prawdą.
* * *
Inna rzecz, iż minister Gliński niepotrzebnie się odcina od satyry Smarzowskiego.
Był kiedyś taki biskup, Ignacy Krasicki, który jeszcze ostrzejszą satyrą własny Kościół potraktował – zwało się to „Monachomachia” – czym raczej owemu Kościołowi pomógł, niż zaszkodził. Ale fakt, na swój poemat heroikomiczny też nie dostał ani grosza.
* * *
Błażej Spychalski, nowy rzecznik prezydenta Dudy, w poprzednim wcieleniu był prezesem Zakładów Gospodarki Ciepłowniczej.
Pewnie dlatego na rzecznika wybrano właśnie jego. Będzie prezydentowi ocieplał wizerunek.
* * *
Choć pierwszym wystąpieniem udało mu się to tak sobie.
Pytany, czy nie żałuje, że kilka lat temu oskarżył nielubianych przez siebie dziennikarzy – tych nielubiących PiS – o powiązania rodzinne z UB, SB – odrzekł, że „niczego nie żałuje”. Co należy z pewnością docenić jako nawiązanie do kultury wysokiej. Przecież to Edith Piaf śpiewała: „No, rien de rien!”.
Tyle że Spychalski (skądinąd nazwisko świetne na rzecznika, który ma przecież za zadanie, by spychać na innych) dodał zaraz potem, że nie żałuje, „ale uczy się na błędach”.
Nauka na błędach polega też jednak na tym, że czasem trzeba przeprosić.
No ale Błażej Spychalski uczył się pewnie będzie na błędach cudzych, nie własnych. Bo tych nie żałuje.
* * *
Burmistrz Kępna, które odwiedził prezydent Andrzej Duda, tak bardzo przejął się wizytą głowy państwa, że choć przemówił słodko, to powitał prezydenta jako „Aleksandra Dudę”. Na dodatek nie zauważył tej wpadki i uświadomił ją sobie dopiero wtedy, gdy usłyszał śmiechy zebranych.
Poczuciem humoru wykazał się również prezydent Duda i też się pośmiał.
Słusznie. Przecież burmistrz Kępna nazywa się Psikus.
Halloweenową zasadę „cukierek albo psikus” udało mu się dzięki temu ulepszyć. W Kępnie był i psikus i cukierek.
ADL
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".