Minister MSW Mariusz Błaszczak kpiący z Europy solidaryzującej się z ofiarami zamachu w Nicei – mówiąc z buźką w ciup, że malowanie kwiatków kolorowymi kredkami (wiadomo, geje!) i płacz urzędników Brukseli są przejawem „infantylnych zachowań” – nie przekroczył żadnych granic – ani kultury, ani dobrego smaku.
Po prostu dlatego że tych granic dawno już nie ma. Pohasał więc tylko po zapuszczonym gumnie, na które włażą coraz częściej politycy (nie tylko u nas), a że swoimi kaloszkami ochlapał przy tej okazji błotem choćby prezydenta Dudę, który mówił o francuskiej tragedii ze wzruszeniem i łzami w oczach? Drobiazg. A że błoto zaschło też w przykry sposób na nas wszystkich? A co tam.
* * *
Na szczęście śmiała wypowiedź ministra Błaszczaka (podobno uderzył w ten sposób w poprawność polityczną) jest również groteskowa, więc można się gorzko pośmiać na myśl – oby nie proroczą – że my z terrorem damy sobie radę dużo lepiej niż jakaś szlochająca bezradnie Europa Zachodnia, bo służby ministra Błaszczaka różnią się stopniem profesjonalizmu od francuskich tak dalece jak taktyka (polityczna), tektura (ze szmat) i taczanka (Budionnego) różnią się od taktu.
* * *
W książce „Lato Muminków” Tove Jansson, ze słynnego cyklu o Muminkach, jedną z paskudniejszych postaci jest pewien stróż porządku, dokładniej: policjant. Stworzonko antypatyczne, nadęte groźnie, wobec innych szydercze, ale właśnie jako stróż porządku niewiele warte. To pewien Paszczak.
W polskim musicalu, który powstał według „Lata Muminków”, Paszczak ów śpiewa piosenkę (muzyka – Tadeusz Woźniak, słowa – Bogdan Chorążuk), której fragment pozwolę tu sobie zacytować: „Ej, wisusy i chłopaki, Paszczak wsadzi was do paki / Bim beri bim beri bu / Obrzydliwi podpalacze, wprost nie można na was patrzeć / Bim beri bim beri bu / Ja wyaresztuję wszystkich, którym zbrodni cień się przyśni / Bim beri bim beri bu (…) Są od tego policjanci, żeby takich w pudle niańczyć / Bim beri bim beri bu / Zabraniamy gwizdać, śmiać się, wprost nie można na to patrzeć / Bim beri bim beri bu!”.
Tylko czekać, a na jakiejś nieodległej konferencji prasowej minister Paszczak, przepraszam: minister Błaszczak, zaśpiewa nam wszystkim ów refren: „Bim beri bim beri…”.
A wtedy ktoś mu odkrzyknie w samo ucho: „BUUU!”.
* * *
Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości, też się na konferencji przeciwstawił terrorystom. Obyło się bez naigrywań z Zachodu.
Przeciwnie, minister rzekł odważnie, że wspólnie „zwyciężymy tę bitwę”.
Nieśmiało zauważam, że bitwę można wygrać (lub przegrać), a zwyciężyć to można przeciwnika, wroga (lub zostać zwyciężonym przez niego). Można też, oczywiście, zwyciężyć w bitwie.
Po prostu, po polsku: wygrywamy – coś, a zwyciężamy – kogoś.
„Zwyciężenie bitwy” też możemy sobie wyobrazić (teoretycznie), ale bitwa przegrywająca z nami (a dokładniej: z ministrem Ziobrą) musiałaby być bardzo słaba i skłonna do poddania się przed samą sobą (czyli przed bitwą).
* * *
Premier Beata Szydło odpierając w Sejmie ataki na Antoniego Macierewicza (choć równocześnie nazywając go raz po raz Maciarewiczem), oświadczyła, że godzą w niego „nieprawdziwe oszczerstwa”.
Kłopotliwa to trochę obrona, bo sugerować może, że pod adresem Macierewicza można kierować również oszczerstwa prawdziwe.
* * *
Być może do tych drugich należy zaliczyć sugerowaną mu współpracę z niejakim Luśnią, ponoć agentem obcego wywiadu.
Czytelnicy „Trylogii” Sienkiewicza (oczywiście nie prawnuka – byłego ministra, lecz jego pradziadka – pisarza) mają niewątpliwą frajdę, przypominając sobie przy tej okazji Luśnię z „Pana Wołodyjowskiego”.
I wybierając przymiotnik, którym bywał on w tej arcy-polskiej epopei obdarzany, by przypisać go Luśni dzisiejszemu. Bo raz bywał on tam „srogim Luśnią” – co do agenta pasuje, ale też „wiernym Luśnią” – co akurat Macierewicza, odżegnującego się od Luśni, jakby bardziej pogrąża. Bo jeśli Luśnia naprawdę wierny, to nie opuści ministra MON nigdy. Nawet po dymisji. Tak swojej (już była), jak i ministra (jeszcze przed nami).
* * *
Prezydent (były) Bronisław Komorowski zapraszany bywa często do różnych telewizji (z wyjątkiem publicznej), by wypowiadać się jako ekspert.
Pominę tu treść rozmów, jakie prowadzone są z nim w studio, a skoncentruję się na formie. Jednej formie, a właściwie formule – grzecznościowej. Oto prezydent Komorowski zwraca się do prowadzących z nim rozmowę dziennikarek (jakoś tak się składa, że częściej są to właśnie dziennikarki, nie dziennikarze) per „proszę panią”. Tymczasem o nic je nie prosi.
Dość popularny to, niestety, błąd językowy ludzi kulturalnych, którzy zwracają się do kobiet: „proszę panią”, a nie – jak należy: proszę pani.
Prezydent Komorowski jest w tej mierze recydywistą. Szkoda, bo czasem warto go posłuchać. Ale on sam innych słucha chyba rzadziej (wynikiem: ostatnie wybory). Wyjścia są więc dwa. Pierwsze: zacznie on w telewizji rzeczywiście prosić dziennikarki (o cokolwiek), drugie: w telewizji przyjmą zasadę, że wywiady z prezydentem Komorowski przeprowadzać będą wyłącznie panowie. Tu możliwości popełnienia błędu nie będzie. Zarówno forma faktycznie prosząca, jak i grzecznościowa brzmieć będą tak samo: proszę pana.
Patrz: „Proszę słonia” Ludwika Jerzego Kerna.
* * *
Jak bardzo mi brak mistrzostw Europy i transmisji na Polsacie Sport z udziałem Tomasza „Co Chodzi” Hajto! Gdzie dziś znaleźć takie perełki polszczyzny, jak w jego komentarzach!?
Na osłodę tego żalu – i ostateczne pożegnanie ME – przytaczam moją ulubioną perełkę Tomasza H. oprawną w jego myśl złotą: „Waleczność musi być tą kropelką, która przechyli szalę rzuconą przez nas na Portugalczyków”.
Tak, rzucajmy kropelki perełek, oby nie przed wieprze, które waży się – jak to wieprze – na szali w punkcie skupu.
Artur Daniel Liskowacki
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".