Poniedziałek, 23 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Krótkowidze

Data publikacji: 2016-01-30 23:32
Ostatnia aktualizacja: 2016-02-01 13:30

Miał być scenariusz jak z Hitchcocka, a wyszedł jak z Gombrowicza. Szykowano polskiemu rządowi thriller, z artyleryjskim ostrzałem w światowych mediach i publiczną chłostą w Parlamencie Europejskim, a wyszło... No, właśnie, dobrą puentą tej akcji jest groteskowe ultimatum, jakie Platforma Obywatelska postawiła prezydentowi RP. Dostał dwa tygodnie. Jeśli się nie ugnie, to oni kolejny  raz pobiegną do Berlina, Brukseli i Strasburga, aby się... znowu skompromitować. Czy to nie przypomina groźnych min Syfona Pylaszkiewicza z „Ferdydurke"?

Najpierw, w przeddzień kluczowej debaty w Strasburgu, Donald Tusk błysnął dowcipem. Zaprosił Andrzeja Dudę do przejścia na „jasną stronę mocy". Pewnie wymarzona, wystudiowana i symboliczna scena: prezydent Europejczyków pokpiwa, wobec gromady dziennikarzy w stolicy Unii, z prezydenta narodowego zaścianka. Ale to tylko lekkie preludium, inni polscy „Europejczycy" uderzyli w tony poważne, nawet dramatyczne. „Demokratyczna Europa rozsądza stan praworządności w naszym kraju" - ubolewał Janusz Lewandowski, jeden z tych, którzy o to „rozsądzanie" prosili. „Ten los zgotowały nam rządy PiS. Dziś jest najgorszy dzień dla Polski od roku 2004".

Parę godzin później okazało się, że może to i był jeden z najgorszych dni, ale dla Platformy Obywatelskiej. „PO na łopatkach" - napisał na Twitterze nawet Waldemar Kuczyński, znany pisożerca i sympatyk PO. W ankiecie TVP Info na pytanie: „Czy wystąpienie Beaty Szydło było dobre dla Polski?" - „tak" odpowiedziało 78,4 proc. widzów. Najwyraźniej przedstawienie potoczyło się nie tak, jak zamierzyli reżyserzy. Jeśli to prawda, że obraz „mówi" więcej niż tysiąc słów, to wystarczyło widzieć zbolałe miny przewodniczącego Martina Schulza i wygrażającego gościowi pięścią Guya Verhofstadta... Polska premier nie tylko nie pozwoliła się sprowadzić do roli wezwanej na europejski dywanik, podkreślając, że „jesteśmy suwerennym państwem i wolnym narodem". Zadbała też o to, aby nie można jej było przypiąć łatki eurofoba, stając ponad stereotypowym sporem: „jestem Europejką i jestem z tego dumna, ale przede wszystkim jestem Polką i jestem z tego dumna."

I tyle, nad zgłoszonymi w debacie „argumentami" i „dowodami" łamania praworządności w Warszawie chyba już lepiej opuścić litościwie zasłonę milczenia. Wystarczy powtórzyć za prof. Ryszardem Legutką: „Jeśli ktoś mówi, że w Polsce doszło do zamachu stanu, to nie rozumie sensu słów, albo ten sens zmienia specjalnie". Na tym można by smutną sprawę pewnej kompromitacji zakończyć, gdyby nie tytułowy problem z krótkowidzami. To znaczy z polskimi donosicielami i tymi eurokratami, którzy nie dostrzegają, albo cynicznie ignorują dalekosiężne skutki rozpętanej przeciw Polsce awantury.  

Podczas śledzenia 3-godzinnego spektaklu, który niemiecki eurodeputowany Hans-Olaf Henkel nazwał „groteskową inkwizycją", nie opuszczało mnie jedno dojmujące wrażenie. Jacek Żakowski napisał, że Polska pokazała się w Strasburgu jako „kraj zdominowany przez eurosceptyków rozmaitej barwy". Jakim cudem on coś takiego dostrzegł, nie mam pojęcia, pewnie oczami duszy... Mniejsza, ale to wrażenie, o którym wspomniałem, to było właśnie narastające przekonanie, że nieustanie, z minuty na minutę, liczba eurosceptyków w Polsce rzeczywiście rośnie. Jeszcze parę takich debat, w których ignorancja o naszym kraju walczy o lepsze z arogancją, a wizja Żakowskiego naprawdę się spełni. Z narodu wciąż wobec Unii nastawionego niemal entuzjastycznie zmienimy się w nację eurosceptyczną.

Wiem, że nie o to chodzi polskim politykom, którzy szukają za granicą pomocy. Oni nie widzą dalszych konsekwencji, jak to krótkowidze, żyją w perspektywie najbliższej konferencji prasowej o trybunale albo najbliższej manifestacji w „obronie demokracji". Złoszczą się jak dzieci, którym wyborcy zabrali zabawki. Brakuje im cierpliwości i pokory, aby po prostu pracować na dobry wynik w następnym demokratycznym starciu. Przegrali przy urnach, więc teraz będą walczyć - według strategii Grzegorza Schetyny - „na ulicach i w Europie".

Właściwie fakt, że Platforma miota się po ciężkiej klęsce, jest psychologicznie zrozumiały. Bardziej zdumiewa, że wytrawni eurokraci tak łatwo dają się wciągać w gry polskiej opozycji. Wiadomo, że na liberalno-lewicowych salonach Europy dość powszechna jest niechęć do rządów prawicowych, ale czy takie infantylne sentymenty usprawiedliwiają krótkowzroczność rzekomo poważnych polityków? Unia w kryzysie, w obliczu potężnych wyzwań, zraża do siebie obywateli największego z nowych członków! Czy można wymyślić coś głupszego, bardziej nieodpowiedzialnego? Kogo ogłoszą w Brukseli czy Strasburgu  winnym, kiedy Polacy stracą serce dla Unii?  Ryszard Petru już znalazł winnego: to oczywiście Jarosław Kaczyński. W odwodzie jest też Janusz Korwin-Mikke, kabaretowy Katon, który wystąpienia w PE kończy frazą „Unia Europejska musi zostać zniszczona"...

Zbigniew JASINA

Komentarze

Jarun
2016-02-01 13:26:35
Oczywiście "wyczuły pismo nosem". Za błąd przepraszam, co nie zmienia sensu powiedzenia.
Jarun
2016-02-01 12:34:35
PO i Nowoczesna wyczuli "pismo nosem", że Polacy nie cierpią kapusi, więc spuścili z wojowniczego tonu. Ja też uważam, że : Ceterum censeo jewrosojuz esse delendam. Amen.
Jakób
2016-02-01 11:27:34
Moralność Kalego: Jak Kali żalić się do do Mzimu na radę starszych swojego plemienia to patriotyczne działanie dla dobra plemienia, jak odsunięta rada żalić się na Kalego do złego Mzimu to jest donosicielstwo i sprzedawczykowstwo.
Dobra_zmiana
2016-02-01 10:34:09
Czemu Kurier o tym nie pisze? Należy podziękować wszystkim posłom PISu za to, że przyznali Szczecinowi dodatkowy miliard z budżetu na nasze inwestycje (m.in. tor wodny, zachodnie obejście i inne drogi). Platforma nie umiała tego zrobić przez 8 lat, a PIS - proszę od razu i to z naddatkiem. Jesteśmy wdzięczni i wiemy, że dobrze wybraliśmy. Dobra zmiana.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500