Chodziłem do szkoły, gdy pierwsze sukcesy zaczął zapisywać na swoje konto znakomity tenisista Wojciech Fibak. To on wbrew działaczom Polskiego Związku Tenisowego, postanowił wyrwać się z zaklętego przez nich kręgu sportu amatorskiego, by zacząć grać na całym świecie w najważniejszych turniejach tenisowych i zarabiać prawdziwe pieniądze.
Pomagał mu w tym ojciec, profesor medycyny, który wierzył w talent syna. Fibak przeszedł swoje, bo brakowało mu pieniędzy na podróże, jedzenie i noclegi. Sypiał w marnych schroniskach, albo kątem u znajomych, ale był uparty, bo także wierzył w siebie i swój talent. Wyrzeczenia się opłaciły, bo w ciągu kilku lat stał się jednym z najlepszych tenisistów. Wygrywał turnieje, został mistrzem świata w deblu, był finalistą prestiżowego turnieju mistrzów. Takiego samego, w którym w niedzielę wielki sukces odniosła Agnieszka Radwańska. Największy sukces w historii polskiego tenisa. Dlaczego o tym akurat piszę?
Ano dlatego, że nie ma sukcesów bez wiary, uporu i ciężkiej pracy. I nie chodzi tu tylko o sport, ale o każdą dziedzinę. To prawda niby wszystkim dobrze znana, ale czy przez wszystkich stosowana?
Ważna jest wiara i walka do końca. Ona naprawdę potrafi czynić cuda. Kilkanaście lat temu miałem okazję obserwować szkolną batalię szczecińskiego licealisty, który walczył o promocję do następnej klasy. Sytuacja wydawała się beznadziejna, bo miał chyba osiem czy dziewięć zagrożeń oceną niedostateczną. Wielu na jego miejscu złożyłoby broń, ale on się nie poddawał. Zaliczał kolejne partie materiału, zarywał noce i w efekcie uzyskał wymarzoną promocję. Dokonał wręcz cudu, ale on w ten cud nie zwątpił. Gwoli sprawiedliwości trzeba zaznaczyć, że wiary w to, że może się udać, dodawali mu rodzice. Ojciec powtarzał mu jak mantrę już od dzieciństwa, że nigdy nie należy się poddawać bez walki. I on się to zrobił, a w efekcie odniósł jedno ze swoich największych życiowych zwycięstw.
Gdy w niedzielę Agnieszka Radwańska, oblepiona plastrami i bandażami walczyła z równie oblepioną i obolałą Petrą Kvitową, przypomniał mi się nie tylko Fibak, ale także chłopak ze szczecińskiego liceum. On wygrał, ona wygrała i inni też mogą wygrywać, gdy wierzą w siebie i w to, że mogą utrzymać poziom...
Marek OSAJDA
Marek Osajda, dziennikarz „Kuriera Szczecińskiego".