Zewsząd dociera do nas mnóstwo różnych informacji. Jest ich coraz więcej, ale rzecz w tym, że większość z nich raczej nie napawa optymizmem. Coraz trudniej się z nich otrzepać i nabrać zdrowego dystansu. Pandemia, obostrzenia, rygory, kary – oczywiście coraz większe i w coraz większym zakresie, a do tego ciągle niepokojąco duża liczba ofiar śmiertelnych. Na dodatek dochodzi jeszcze do budzących grozę katastrof lotniczych, a robiący karierę w mediach jasnowidz straszy coraz bardziej ciemnymi przepowiedniami. Zwariować można…
Mamy już szczepionkę na wirusa, ale niespodziewanie wstrzymane zostały w sporej części jej dostawy, co też na dobre samopoczucie nie wpływa. Jeżeli jeszcze do tego dołożymy wkraczające w nasze życie szeroką ławą kolejne podatki i podwyżki cen, to trudno się dziwić opiniom, że wielu z nas ma tego wszystkiego serdecznie dosyć. A już 18 stycznia, czyli parę dni temu, w szczególności, bo akurat ten dzień uznaje się za najbardziej depresyjny w roku. Dni, z którymi trochę bliżej i dalej graniczy, także do optymistycznych nie należą.
Społeczna, w tym także psychiczna wytrzymałość jest napięta mocno niczym cięciwa łuku Robin Hooda, a kolejne niezbyt budujące informacje jeszcze tę cięciwę napinają. Dlatego, żeby choć trochę, choć na chwilę od tego odetchnąć, uciekamy z domów i mieszkań, chciwie wdychamy świeże powietrze, spacerujemy, biegamy, morsujemy, a nawet tarzamy się w śniegu, którego – wziąwszy pod uwagę poprzednie zimy – raczej się nie spodziewaliśmy.
O życiu na granicy wytrzymałości i wielkiej chęci jakiejkolwiek swobody świadczą także zadziwiające trendy dotyczące naszej sportowej aktywności. Nigdy na przykład bym nie pomyślał, że w kraju działa związek sportowy mający w nazwie przeciąganie liny, konkretnie Polski Związek Przeciągania Liny. Można tylko podejrzewać, że turlał się gdzieś na jakichś marginesach, bez większego wsparcia finansowego, a o jego kondycji decydowała skromna grupa zapaleńców. Ale teraz, w czasach mało miłościwie panującej nam pandemii, tenże związek zaczął pęcznieć niczym balon i, w co aż trudno uwierzyć, co tydzień przystępuje do niego około dwóch tysięcy nowych członków. Podobnie jest także z o wiele bardziej widocznym związkiem pływackim i paroma innymi również… Zatrzymajmy się jednak na przeciąganiu liny, bo to wdzięczny, zespołowy, sympatyczny sport, który charakteryzuje się nie tylko krzepą fizyczną, ale także czymś niezwykle cennym w naszych smutnych czasach, czyli zbawczym poczuciem humoru i dobrą atmosferą zabawy, bez względu na osiągnięte wyniki. One są chyba nawet mniej ważne.
Nie trzeba żadnej wnikliwej analizy zjawiska pęcznienia związku sportowców od liny. Sprawa jest prosta. Chodzi o to, że nie możemy uprawiać czynnie różnych dziedzin sportowych amatorsko, ale już jako zarejestrowani w związku członkowie, czyli nie-amatorzy – tak. A ludzie, by choć na krótko uciec do informacyjnej czerni, obostrzeń, zakazów, przestróg i straszenia, mają powód do fizycznej aktywności, chwili zabawy i zapomnienia. Tym bardziej że tę symboliczną linę albo cięciwę jak kto woli, która tak bardzo dokucza, to nie oni w rzeczywistości napinają.
Nie bez kozery mówi się, że sport to zdrowie. A przecież zdrowie fizyczne to także zdrowie psychiczne. Zatem nie napinajmy liny do granic wytrzymałości, tylko potraktujmy ją… antydepresyjnie. Tym bardziej że w trakcie tej zabawy nie słuchamy radia i nie oglądamy telewizyjnych informacji. ©℗
Marek OSAJDA
Marek Osajda, dziennikarz „Kuriera Szczecińskiego".