Mija właśnie 50 lat od wzniesienia w Szczecinie Domu Marynarza przy ul. Malczewskiego. Był kiedyś dumą miasta, świadectwem i ważnym akcentem jego nowoczesnej zabudowy. Nastąpił triumf technologii wielkopłytowej w budownictwie.
Czas szybko płynie i Dom Marynarza stał się przestarzały, niespełniający obecnych wymogów bezpieczeństwa ppoż. Mamy dziś po nim niewielki kikut i hałdę gruzu. Wielka płyta już dawno odeszła do lamusa. Fabryki domów, jak niegdyś nazywano wytwórnie betonowych ścian i innych elementów konstrukcyjnych, podupadły i upadły też wiele lat temu. Dostatecznie wiele, by nikt już o nich nie pamiętał.
Pół wieku temu idea wydawała się znakomita i wiązano z nią pewność, że podbije przyszłość. Gotowe ściany, stropy, balkony przywożono na miejsce budowy i montowano jak by to były klocki. Miało być szybko, łatwo i nowocześnie. Łatwość i szybkość montażu miała wzrastać, toteż nie obawiano się problemów z trwałością konstrukcji. Mówiono o tym wtedy otwarcie, powiadając, że za 40 czy 50 lat budowlę się rozbierze i na jej miejscu zastąpi się ją nową, jeszcze nowocześniejszą, też składaną z wielkich płyt.
Jak to często w rozwoju ludzkości bywa, żadne przewidywania się nie sprawdziły. Budynki okazały się znacznie trwalsze niż oczekiwano, lecz ich nowoczesność okazała się bardzo ulotna i przejściowa. Przypadek Domu Marynarza jest specyficzny i nie odzwierciedla istoty sprawy. Ten budynek poległ w konfrontacji ze współczesnymi normami bezpieczeństwa, jednak nie został nadwerężony upływem czasu. Krótko mówiąc – wcale się nie rozpadał, nic nie groziło zawaleniem i nie dlatego zmienia się na naszych oczach w hałdę gruzu.
Los wielu wielkopłytowych obiektów w mieście okazał się inny od przewidywanego. Po względnie prostych wzmocnieniach konstrukcyjnych i odnowieniu elewacji stoją nadal i mieszka w nich spora rzesza szczecinian. Poległa tylko ta architektoniczna perełka. Prawie jak w bajce. Tylko nie wiadomo komu przypisać rolę złego wilka.
Kazimierz JORDAN
Kazimierz Jordan, dziennikarz "Kuriera Szczecińskiego"