W Teatrze Polskim w Szczecinie – Jacek Kaczmarski. Pieśni w spektaklu zatytułowanym jego nazwiskiem brzmią przejmująco aktualnie. Również dlatego że twórcy widowiska sięgnęli po te mniej znane, mniej popularne; więcej w nich goryczy, mniej narodowych uniesień.
Na widowni i w holu (Scena na Łasztowni) sporo za to westchnień nad wielkością barda: Kaczmarski, o, Kaczmarski, ach Kaczmarski!
Przedstawienie w Polskim inkrustowane jest suto „Weselem” Wyspiańskiego, więc aż prosi się, by szepnąć tu przekornie za Stańczykiem: „Wielki, bo wam z oczu zeszedł…”.
* * *
I dorzucić z ironią: „Wielki, bo w błazeńskiej szacie”.
Kaczmarski z pewnością nie miałby nic przeciw temu, by stroić go w czapkę mądrego królewskiego błazna, którego zresztą sam przywoływał w swoich tekstach. Śpiewak – jego alter ego i bohater wielu utworów – to zresztą ktoś podobny do takiego błazna.
A kto wie, może patrząc wokół, na Polskę, powtórzyłby też Kaczmarski za Wyspiańskim, trochę co innego mając jednak na myśli: „Błaznów dzisiaj wielu macie… Nieomal błazeńskie wiece!”.
* * *
Oglądając i słuchając „Kaczmarskiego”, nie sposób skądinąd uwolnić się od smutnej refleksji, że spektakl dlatego tak do nas przemawia, że twórca tych pieśni nie żyje. Możemy więc z niego brać wszyscy.
A gdyby żył?
Słuchając jego pieśni i wierszy, znając jego poglądy, nietrudno się domyślić, po jakiej stronie muru by stanął. Właśnie, muru. Bo kto nie po naszej muru stronie, „kto nie z nami, ten nasz największy wróg!”.
Żywy dziś, aktywny politycznie lub po prostu obywatelsko byłby więc dziś pewnie Kaczmarski obcy wielu „prawdziwym patriotom”, a zarazem przemilczany, może i atakowany w TVP. A dla odmiany noszony na rękach w TVN… Kto by go sobie dziś przywłaszczył? Kto by się go wyparł?
* * *
Już w jego pieśni wpisane są zresztą – o czym zapominamy – narastające w nas antagonizmy.
Bo mają te pieśni zwykle i drugiego autora – kompozytora melodii, które je niosły – Przemysława Gintrowskiego, po 1989 r. mającego odmienne niż Kaczmarski poglądy na rzeczywistość i politykę. Ich drogi się więc rozeszły. Śladem tamtych różnic są dziś sprzeciwy rodziny Gintrowskiego, gdy jakaś jego kompozycja – do słów Kaczmarskiego – towarzyszy protestom opozycji.
Obaj już nie żyją. Czy tam, w naszym polskim niebie-piekle, wciąż są poróżnieni, czy też może podali sobie ręce i patrzą z obawą i trwogą na dzisiejszą Polskę?
* * *
Ofensywa ideologiczna.
Wydawałoby się, że ten zwrot minął z PRL-em. A oto po raz kolejny nabiera niezdrowych rumieńców.
Środowiska demokratyczne podają (nieśmiało) rękę ruchom LGBT. A przede wszystkim całej młodzieży, która na świadome uświadomienie, czyli edukację seksualną, czeka w polskiej szkole od czasów Polski Ludowej, dla której nawet „Podręcznik do wychowania w rodzinie socjalistycznej” (to ostatnie słowo zresztą dodano, by zamortyzować zarzuty) był nazbyt wyzywający obyczajowo.
Środowisko władzy – zerkając w stronę Kościoła – grzmi o „seksualizacji”.
Wśród wielu „Myśli nieuczesanych” Stanisława Jerzego Leca, trawestujących rodzime przysłowia, była i taka: „Tonący brzydko się chwyta”.
* * *
W przysłowiu oryginalnym jest oczywiście mowa o brzytwie.
Ale bez względu na to, kto w świetle rychłych wyborów okaże się tym tonącym, a co będzie wówczas brzytwą, nie zmieni to aktualności powyższej nieuczesanej myśli.
Zwłaszcza wówczas gdy jedna ze stron zaczesuje sobie na czole grzywkę (brzydką). Będzie i wąsik?
* * *
Patryk Jaki ostrzega, że warszawska deklaracja LGBT sprawi, że w przedszkolach dziewczynki będą przebierane za chłopców, a chłopcy za dziewczynki.
Jaki jest Jaki, wie każdy, kto wie, „jaki ma temperament poseł Suski” (a wie o tym na pewno Beata Mazurek Kaczyńskiego), ale i sam Patryk Jaki wie, jak to jest z przebierankami. Sam był przecież, niedawno jeszcze, przebrany za dobrodusznego i życzliwego wszystkim kandydata na prezydenta stolicy.
* * *
Programowo, bo z politycznej ambony, nie troszcząc się zresztą o prawdę i szczegóły, zaatakował „seksualizację” dzieci i niszczenie polskiej rodziny („podstawowej komórki społecznej”) Jarosław Kaczyński. Wołając, że na myśl o tym „włos staje [mu] na głowie”.
Nie wiem co, na czym i komu staje, ale przykro, że na temat seksualizacji i rodziny najchętniej zabierają u nas głos – i pouczają innych – ci, którzy własnej żony i dzieci nie mieli i nie mają.
Mają za to wybory. Przed sobą. Ale za sobą zostawili chyba te etyczne.
* * *
Zalewa nas (a raczej sądy) morze pozwów o zniesławienie, pomówienie, kłamstwo i szarganie dobrego imienia. Fala za falą, coraz wyżej.
Wiele z tych spraw jest wyrazem prawdziwej i zrozumiałej desperacji wobec bezkarnego i panoszącego się chamstwa, dla elegancji i political correct zwanego hejtem. Wiele procesów budzi naturalny odruch sprzeciwu lub solidarności.
Tyle że w tej masie jest jak z nadmiarem kremu. Też budzi odruch. Wymiotny.
* * *
Bywają zresztą sytuacje tak paradoksalne, że aż groźne. Jak ta, w której posłanka, znana powszechnie z brutalnego języka na pograniczu wszelkich granic, podała do sądu Jerzego Owsiaka za to, że zażartował z niej troszkę bardziej grubo (acz mniej grubo niż ona sama z innych). I wygrała!
Jedni pozywają drugich, drudzy pierwszych, a stosy akt rosną.
Tak że nad tym wszystkim unosi się tradycyjna paskudna woń naszego sarmacko-wiejskiego pieniactwa. Że lepiej się procesować, niż bigosować?
Widać taka kuchnia, jakie czasy.
* * *
Onet pl. donosi z okolic narciarskich w Norwegii: „Pijani kibice przeszkadzali polskim skoczkom”.
Donosi sportowo, ale i patriotycznie. Z tytułu wynika przecież, że Ktoś przeszkadzał Naszym.
Rzecz w tym, że owszem, to byli nasi, ale kibice. Tytuł powinien więc brzmieć nieco inaczej: „Pijani polscy kibice przeszkadzali skoczkom”. Ale kto tam naszym podskoczy!
ADL
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".