„Jak media kłamią na temat Trumpa, Kaczyńskiego, Orbana, Dudy”. Takim tytułem na okładce zachęca do lektury listopadowy tygodnik „wSieci”.
Na postawione wyżej pytanie można by odpowiedzieć krótko: Tak samo jak kłamały na temat Tuska, Komorowskiego, Obamy czy Merkel.
Choć byłaby to oczywiście uproszczona odpowiedź.
Zabawne w tym kontekście, że listę nazwisk, wymienionych w pytaniu „wSieci”, otwiera właśnie Trump. Specjalista od kłamstw (po jednej z debat prezydenckich dziennikarze wyliczyli, że 70 procent z tego, co w niej mówił Trump, było kłamstwem zupełnym lub częściowym fałszem).
Czy nie głupio redaktorom powyższego tygodnika umieszczać Kaczyńskiego i Dudę w towarzystwie aż tak notorycznego i cynicznego kłamcy?
* * *
Czasem nie trzeba kłamać, wystarczy czegoś nie mówić.
Przez tydzień byłem odcięty od prasy, telewizji i internetu. Słuchałem więc Polskiego Radia. „Jedynki”, bo tam przecież serwis wiadomości z kraju i ze świata powinien być najpełniejszy. I był. Problem w tym, że tę pełnię wypełniał bardzo starannie wyselekcjonowanymi informacjami.
Z XII Krajowego Zjazdu Adwokatury w Krakowie przez cały dzień utrzymywał się w PR I właściwie jeden tylko przekaz. Na zjeździe był prezydent Andrzej Duda. Fragment jego wystąpienia odtwarzała „Jedynka” w każdych właściwie wiadomościach, co godzinę.
O tym, że gościem adwokatów w Krakowie był również prezes TK Andrzej Rzepliński, nie usłyszałem ani razu. O tym, że zgotowano mu długą owację na stojąco, nie mogłem więc usłyszeć tym bardziej.
* * *
Z drugiej strony warto czasem nie powiedzieć nic, niż strzelić kulą w płot.
Wspomniany wyżej sędzia Rzepliński w wywiadzie dla tygodnika „Newsweek” odpowiadając na pytanie, ustosunkowując się do sugestii, że nowego prezesa TK ustanowi PiS: „Cesarze rzymscy mieli taką władzę, że mogli konia ogłosić bogiem i co z tego? Byli oczywiście tacy, co składali hołdy nowemu bogu, bo szalony władca miał taki pomysł, tylko że to prowadziło do upadku Rzymu”.
Wszystko dobrze (raczej niedobrze), rzecz w tym, że koń, o którym prof. Rzepliński mówi, to pewnie Incitatus, ulubiony rumak Kaliguli, bo tylko jego może tyczyć porównanie. Ale Kaligula, choć otoczył Incitatusa zbytkiem, nie ogłosił go bogiem. Uczynił go natomiast senatorem.
Pewnie i on wiedział, że senator może więcej.
* * *
Przy okazji prezes Rzepliński – trochę mimochodem i niechcący – awansował prezesa Kaczyńskiego jako władcę (szalonego?). A przynajmniej zasugerował taki awans. Oto Jarosław Kaczyński, zwany dotąd Naczelnikiem i Królem, stał się w jego ustach Cesarzem.
* * *
W cytowanym wywiadzie mówi jeszcze prof. Rzepliński tak: „zapewne znajdą się prokuratorzy, gotowi w grillowanym śledztwie zmieszać osiągnięcia [uczciwego menedżera] z błotem”.
Pomijam meritum sprawy, skupiam się na szczególe językowym.
Słowo „grillowanie” – czyli obrabianie na wolnym ogniu przed pożarciem, w znaczeniu: męczenie przed wyrokiem – robi ostatnio karierę w naszym języku publicznym i mediach. Ostatnio słyszałem, jak użył go zarówno prędki w mowie Władysław Frasyniuk, jak i uważniejszy w tej mierze były prezes TK Jan Stępień.
Ma być ono chyba dowodem na otwartość polskiego języka na współczesne trendy i przemiany kulturowe, ale świadczy tylko – wraz z innymi słowami z tego kręgu, o których zdarza mi się pisać – o populizmie, uleganiu taniej modzie i zaniku kultury medialnej.
* * *
Po wszystkich stronach politycznej sceny zresztą.
„Gazeta Wyborcza” dała np. ostatnio taki tytuł: „PiS grilluje Żuka w Lublinie”. Nie w felietonie, a w dużej dziennikarskiej relacji.
Rozumiałbym, gdyby dzieci jakiegoś żuczka sobie podsmażały na grillu. Ale tu, zdaje się, o prezydenta miasta chodzi.
* * *
Agnieszka Holland (znów „Newsweek”): „Jak patrzę na polską prawicę, która cieszy się ze zwycięstwa Trumpa, to mam wrażenie, że widzę karpia, który cieszy się, że nadchodzi Wigilia”.
Ładnie powiedziane. Ale byłbym ostrożny z tym porównaniem. Jeszcze ktoś po prawicy zechce pójść o most za daleko i powie, że to karp po żydowsku.
* * *
Piotr Semka, publicysta „DoRzeczy” – choć z postury i zachowania, rzec by można: Naczelny Wszystkich Naczelnych (nie Naczelników, uchowaj Boże! – na który to okrzyk pozwalam sobie w związku z tym, o czym poniżej) – w telewizyjnej debacie (TVN24) na temat nacjonalizmu zderzał się raz po raz z poglądami pisarza Stefana Chwina.
Robił to zaś w sposób tak arogancki – nawet jak na od dawna obniżone standardy medialne w tej mierze – że jego argumenty (nawet gdyby je przyjąć; ja miałem z tym kłopoty) wydawały się prostackie i niegodne programu, który miał pokazać, że różnić też można się ładnie. Oczywiście, we wszystkim można osiągnąć jakiś szczyt. Redaktor Semka też swój osiągnął, gdy rzekł do Chwina, profesora Uniwersytetu Gdańskiego: Nie będę na pana pytania odpowiadał. Nie jestem na pańskim wykładzie!
Jest Semka o pokolenie młodszy od Chwina, więc elementarne zasady kultury – jemu, absolwentowi KUL (może dlatego raz po raz zwykł w dyskusji wołać: Na miły Bóg! Zapominając skądinąd o jednym z przykazań) – powinny być znane. Tak się do starszego, szanowanego człowieka nie mówi. Kindersztuba widać zmienia się szybciej, niż redaktor Semka przybiera na wadze.
Gorzej, że Semka – z wykształcenia historyk – sprawia wrażenie, że nie wie, kiedy to w dobrym tonie była taka pogarda do wszelkich „profesorów” i inteligenckich autorytetów, na których szczuło się „klasę robotniczą i chłopską”. A może wie i korzysta z dobrych wzorów.
* * *
Prezydent Andrzej Duda, komentując publicznie ustawę o nowym progu podatkowym, rzekł: „przez półtorej roku mojej prezydentury”.
Zważywszy, że „półtorej roku” wymykało się również z ust poprzedniego prezydenta, Bronisława Komorowskiego (o czym też tu pisałem), można wreszcie powiedzieć, że – wbrew niektórym komentarzom – na najwyższym szczeblu władzy mamy jednak do czynienia z kontynuacją.
Artur Daniel Liskowacki
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".