Dla tych, którzy nie mogą spać po nocach w obawie przed Jarosławem Kaczyńskim, który „idzie po sędziów”, mam złą wiadomość: Naczelnik wcale nie idzie, on już nadszedł. Głębokie przeobrażenie właśnie się dokonuje. Najważniejsza – z punktu widzenia zwykłych ludzi – ustawa została przez prezydenta Andrzeja Dudę podpisana. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że poprawki do dwóch pozostałych ustaw, jakie zgłosi prezydent, który przecież nigdy nie zanegował kierunku zmian w wymiarze sprawiedliwości, choć być może rozczarują ministra Zbigniewa Ziobrę, to dla sędziów będą tak czy tak kolejną fazą rewolucji. Zwróćmy uwagę: przez 27 lat Naczelnik był jedynym poważnym politykiem, który tak dobitnie mówił o tym, że trzeba zreformować sądy. Był w tym mniej lub bardziej osamotniony. Teraz – gdy przy okazji sporu o konstytucyjność ustaw wymiar sprawiedliwości razem ze swoimi (rozlicznymi) problemami został w końcu skąpany w blasku reflektorów – o tym, że zmiany są niezbędne, mówią wszystkie partie. Jest zgoda co do istnienia choroby – kłótnia toczy się już tylko o metodę kuracji. Jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż wtedy, gdy zupełnie serio twierdzono, że o „wyrokach sądów się nie dyskutuje”. I już do tamtego punktu nie wrócimy, nawet jeśli Prawo i Sprawiedliwość przegra kolejne wybory. W tym sensie Naczelnik, po długich latach, ostatecznie zwyciężył. Skalę zmian widać było po głębokiej uldze, jaka w dniu zawetowania przez prezydenta ustaw niczym łuna biła od sędziów, którzy najmocniej sprzeciwiają się działaniom rządzącej większości. Żarliwie obiecywali prezydentowi wsparcie, nie szczędzili mu komplementów, prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gesdorf pokajała się za słowa o dziesięciu tysiącach brutto jako niewystarczająco wysokiej pensji, nawet Andrzej Rzepliński wyglądał na przejętego… Jeszcze kilka miesięcy temu ci sami ludzie wypowiadali się, tak jakby mieli nie cofnąć się ani o krok. Teraz wydają się rozumieć, że to, ci im pozostało, to wynegocjowanie jak najlepszych warunków kapitulacji.
* * *
Teza, że prezydent Andrzej Duda ugiął się pod wpływem ulicznych protestów, jest fałszywa. Dlaczego miałby podejmować tak ryzykowną decyzję z powodu ludzi, którzy i tak nigdy na niego nie zagłosują? Jeszcze nie raz, nie dwa będą wieszać na nim psy. Przez Polskę przetoczyły się już dziesiątki rozmaitych protestów przeciwko rządzącym i, jak pokazują wszelkie sondaże, na notowania PiS-u nie wpłynęło to w ogóle. W Polsce ulica władzy nie obala – tak jak poprzednich rządów nie obaliły protesty w sprawie Telewizji Trwam ani marsze niepodległości, nieporównywalnie liczniejsze od manifestacji organizowanych przez Komitet Obrony Demokracji.
* * *
Oczywiście w wymiarze organizacyjnym protesty w obronie sądów były sukcesem. Przeciwników PiS-u udało się mobilizować kilka dni z rzędu, także wtedy gdy nie sprzyjała pogoda. Ponadto w manifestacjach wzięły udział osoby, które wcześniej omijały imprezy KOD-u szerokim łukiem, zupełnie nowe twarze. Protesty na placu Solidarności w Szczecinie, jak na standardy naszego miasta, były tłumne i pokazały, że emocja, która przyciągnęła tu ludzi, jest autentyczna. Na wypadek jednak, gdyby wrogom PiS-u od niebywałej frekwencji zaszumiało w głowach, przypominam, że na przykład uczestnicy protestów w sprawie ACTA za rządów poprzedniej ekipy czy corocznego szczecińskiego Marszu dla Życia mogliby ich nakryć czapkami.
* * *
Gdyby rządzący ugięli się przed tymi protestami, byliby tchórzami, którzy nie zasługują na władzę, ale gdyby kompletnie je zlekceważyli, okazaliby się pyszałkami, którzy na władzę nie zasługują także. Jeśli kolejne imprezy przeciwko działaniom PiS-u
– a takie będą – pozostaną atrakcyjne dla ludzi dotąd niezaangażowanych, to jest wysoce prawdopodobne, że ci zmobilizują się przed kolejnymi wyborami. Wtedy mogą przesądzić o klęsce rządzących.
* * *
Teraz, gdy prawica – a raczej „prawica”, klasyczne terminy słabo opisują współczesną Polskę – ma w końcu całą kadencję na wymianę elit, gdy siły jako tako się wyrównały, widać to wyraźnie: ani koneserzy starego porządku nie zamkną rewolucjonistów w rezerwacie, ani rewolucjoniści nie zepchną koneserów starego porządku do lochów. Jedni i drudzy stoją tam gdzie stoją i nie zamierzają nigdzie się ruszać (a pomiędzy nimi przemykają ci, którzy nie lubią tłumów i chcą myśleć – i błądzić – na własny rachunek). Ten konflikt w najbliższym czasie nie wygaśnie. Wielkim zadaniem dla liderów jest utrzymanie go w cywilizowanych ramach i, w kolejnym kroku, przemodelowanie go w coś bardziej konstruktywnego. W tej chwili jedynym politykiem, który wydaje się mieć takie ambicje i możliwości, jest prezydent Andrzej Duda. Kilka obiecujących gestów wykonał. Czy wystarczy mu woli mocy, aby zrobić coś więcej – tego nie wie nikt. Gdyby mu się udało, przeszedłby do historii jako mąż stanu. Byłaby to interesująca nowość, bo po 1989 roku, powiedzmy to ostrożnie, na nadmiar mężów stanu nie narzekaliśmy. ©℗
Alan SASINOWSKI
Alan Sasinowski, dziennikarz "Kuriera Szczecińskiego".