Piątek, 22 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Ś jak ślub, czyli Anglik idzie do ołtarza

Data publikacji: 29 listopada 2015 r. 13:42
Ostatnia aktualizacja: 29 listopada 2015 r. 13:45
Ś jak ślub, czyli Anglik idzie do ołtarza
Fot. Dariusz Gorajski  
Kiedy państwo młodzi w Polsce decydują się na zawarcie związku małżeńskiego i tradycyjne wesele, muszą najpewniej zaciągnąć parę kredytów, zadłużyć się u rodziny albo liczyć na wsparcie staruszków. Wiekowa już zasada „postaw się a zastaw się” wychodzi z zakamarków pamięci na światło dzienne i zaczynają się szaleńcze przygotowania. Lista gości rośnie w oczach (bo wujków i ciotki zaprosić trzeba, co by w rodzinie nie gadali, że się kogoś pominęło), a pieniądze na koncie topnieją. Bo i wódka, i jedzenie, orkiestra albo dj, oczepiny, noclegi, samochód luksusowy co do kościoła zawiezie, jeszcze wódki więcej (bo jak zabraknie?) i pieczenie ciast po nocach, bo na szczęście właściciel wynajętej sali pozwolił wnieść swoje. O kościelnej „co łasce” nie wspominam. Przyjdzie co do czego i tak w najlepszym wypadku połowa gości wesele wspomni z uśmiechem na ustach, reszta wytknie błędy i obgada, najmniej powiedzą ci, co odpłyną jeszcze przed północą. I czy warto się tak stresować? A może by tak wesele po angielsku... Mniejszy szok dla portfela, większy dla rodziny. Opcja tylko dla odważnych?

A na stole śledzik był?
Nieszczęśliwi będą miłośnicy weselnej wyżerki, bo kiedy w Polsce wszystko kręci się wokół zawartości garnków, w Wielkiej Brytanii posiłek jest tylko dodatkiem do całej uroczystości. Angielski stół weselny naprawdę zastawiony jest łokciami. Państwo młodzi nie zawracają sobie głowy dokarmianiem gości, nikt tu nigdy nie słyszał o pięciu ciepłych daniach, przekąskach, słodkim kąciku. A i o alkohol trudno! Kto chce się najeść, musi to zrobić w domu, kto chce się napić, musi przyjść z… pełnym portfelem. Co u Angola na stole? Szwedzki bufet, a w menu: kanapki, sałatki, kilka rodzajów mięsa (najczęściej zimne nóżki z kurczaka podane z sosami), może krakersy, sery i owoce. Goście stoją grzecznie w kolejce i nakładają sobie przekąski, wracają do przydzielonego miejsca przy okrągłym stoliczku i konsumują to, co udało im się chwycić. Szansy na powtórkę nie będzie, bo sprytny kelner szybciutko sprzątnie pusty talerz sprzed nosa (około godziny 18.30). Kto nie zdążył, może jeszcze polować na kawałek weselnego tortu (około godziny 20) i ewentualne wieczorne słodkości (czytaj: kawałek ciasta z bitą śmietaną). Biada głodomorom, bo po torcie na stół „nie wjadą” już żadne dania. Czym Brytyjczycy popijają te (ekhm) rarytasy? Każdy gość liczyć może na kieliszek szampana lub podany po formalnych uroczystościach owocowy odświeżający drink. Przy hojniejszych gospodarzach – kieliszek wina do obiadu (lub zimne nóżki z sałatką makaronową). Komu mało, musi otworzyć portfel i potruchtać do baru. Anglicy wypić lubią, piwo leje się jak woda, a do tego zagryzki: chipsy, orzeszki, krakersy (trzeba w końcu czymś wypełnić puste brzuchy). Napiwki zostawiają hojne, w kolejkach stoją bez marudzenia i… nie narzekają na organizatorów. Bo nikt nie oczekuje na angielskim weselu niczego więcej. Ślub to ślub, dzień młodych, a nie okazja do obżarstwa i dwudniowego picia wódki weselnej. Jakże to dalekie od naszego rodzimego przekonania, że na weselu trzeba zjeść i wypić ile wlezie. A i po pięciu ciepłych daniach, ciastach i sałatkach niejednokrotnie klepiemy się po pełnych brzuchach, narzekając, że w sumie to takie dobre nie było, a wódkę mogli postawić droższą i lepiej schłodzoną…

A gdzie goście, rodzina?
Przeciętne angielskie wesela liczą sobie około pięćdziesięciu gości. Coraz popularniejsze są jednak małe kameralne uroczystości w gronie tylko najbliższej rodziny i przyjaciół. Skromniejsze wesela bardzo często odbywają się w środku tygodnia – w Anglii rzadziej składa się przysięgę w kościele, przez co niewiele jest formalności, a i wydatki są mniejsze. Miejsce duchownego zajmuje urzędnik, a kościołem staje się park, namiot w ogrodzie, plaża. Uroczystości powszednieją, a wraz z nimi obyczaje. Wciąż jednak silna jest tradycja posiadania druhen – od trzech do pięciu dziewcząt odzianych w takie same kreacje. Nieważne, że jedna wygląda jak Anja Rubik, a inna jak Fiona – identyczne sukienki to absolutne weselne must have. Podobne jak kapelusz lub fascynator u matek państwa młodych. Jeśli chodzi o modę ślubną, Anglicy popadają w skrajności. Albo wybierają suknie balowe prawie jak z XIX wieku, albo biegają w szortach i jeansach. Na jednym weselu bawić się będą kopciuchy i księżniczki. Ale jedne i drugie po północy zmienią pantofelki na… klapki. Wspominane przeze mnie primarkowe, basenowe cudeńka za funta są bowiem coraz częściej rozdawane pomiędzy bawiącymi się gośćmi przy końcu przyjęcia. Dobrze jest dać odpocząć nogom, a i po kilku głębszych niewiele osób widzi, co kto nosi. Po kilku głębszych niewiele osób widzi też, kto się na tym weselu właściwie bawi. Czasem państwo młodzi wynajmują tylko połowę sali i restauracji i dzielą ją z kibicami rugby, którzy właśnie oglądają mecz, czasem z gośćmi innego wesela. Weselnicy pojawiają się i znikają – normą jest przybycie gości wieczornych (około godziny 21). Kim są tajemniczy przybysze? Dalsi i bliżsi znajomi, którzy nie załapali się na główne uroczystości – tym samym nie jedli i nie pili na koszt młodych, przychodzą więc z własnymi pieniędzmi i niekoniecznie z prezentem ślubnym. Ot, zawędrowali na wspólną zabawę. A bawić się będą krótko – dj lub orkiestra pojawia się po posiłkach i toastach i przygrywa kilka godzin. Około północy namioty, ogrody, parki i restauracje święcą pustkami. Jeśli tańce były do pierwszej lub drugiej nad ranem, Anglicy będą wspominać te huczne obchody latami!

Hej wesele!
Taniej, krócej, szybciej, bez zbędnej pompy i goście z głowy jeszcze tego samego dnia – tak w skrócie można opisać angielskie wesela. Obejdzie się bez kredytów dla nowożeńców i gości – nikomu nie trzeba załatwiać noclegu, nikomu polewać wódki i organizować transportu. A i goście nie zbankrutują, bo prezenty ślubne w Anglii są skromne i raczej symboliczne, a już prawdziwą obelgą jest wręczanie kopert z funtami. Impreza zaczyna się około 15, dwadzieścia minut formalności, kilka toastów śmiesznych i nudnawych, uścisków, całusków, how are you?, fotek na łonie natury i coś na ząb, jakieś procenty, godzina hopsasa na parkiecie, siusiu, paciorek, goście do łóżek, a młodzi na Teneryfę. Przepis na wesele idealne? Na Wyspach sprawdza się doskonale. W Polsce nie wróżę kariery weselom made in England. Angielskie wesela najlepiej wyglądają na ekranie, zwłaszcza w komediach romantycznych z Hugh Grantem. ©℗

Joanna Flis

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA