Sobota, 23 listopada 2024 r. 
REKLAMA

H(i), how are you, czyli o angielskiej uprzejmości

Data publikacji: 12 września 2015 r. 22:45
Ostatnia aktualizacja: 13 września 2015 r. 20:32
H(i), how are you, czyli o angielskiej uprzejmości
 

Jestem nieuprzejma, grubiańska i obcesowa. Jak mnie boli głowa to mówię, że boli, jak się ktoś pyta jak się mam, to mówię jak się mam faktycznie, czasem kogoś popchnę na ulicy albo nadepnę w windzie i zdawkowo burknę: „sorry” zamiast przystanąć, i z pochyloną głową wyrazić skruchę, czasami nie powiem kierowcy autobusu „do widzenia”, a ekspedientce w sklepie zapomnę życzyć miłego dnia.

Mówię: czy mógłbyś podać mi sól, a powinnam: czy mógłbyś podać mi sól proszę, bezczelnie pytam „co?” zamiast „słucham?” i witam się krótkim „cześć” zupełnie zapominając, że przecież trzeba się dowiedzieć, czy z kolegą wszystko dobrze, I choć nie puszczam bąków w miejscach publicznych i nie umiem głośno bekać Anglik z pełnym przekonaniem stwierdzi, że do uprzejmych to ja nie należę. Że co proszę?

Po stokroć dziękuję
Czasami i po stokroć, i jeszcze jeden raz to za mało. Anglik prosi i przeprasza, i dziękuje prawie w każdym wypowiadanym zdaniu. Poproszę bilet, proszę. Gdzie znajdę pomidory, proszę. Czy mógłbyś podać mi torbę, proszę. Przepraszam, czy mogę przejść, proszę. Poproszę zawieźć mnie na tę ulicę, proszę. A jak prosi to i dziękuje. W sklepie, gdy podaje wybrany towar ekspedientce: dziękuje. Gdy wysiada z autobusu dziękuje. Gdy płaci za taksówkę: dziękuje. I przeprasza bez przerwy: gdy pyta, wsiada, wysiada, kupuje, przechodzi, wychodzi, schodzi. I tak dalej, i tak dalej. Z całym tym ładunkiem uprzejmości zwykła obsługa w sklepie zamienia się w kilkuminutową potyczkę słowną. Dla przykładu: Ekspedientka (dalej E) do zbliżającej się do kasy Klientki (dalej K): Dzień dobry, jak się masz? E: Dziękuję, dobrze. A ty? K: Dziękuję. E: (podając zakupy) Dziękuję. K: Dziękuję. Przepraszam, czy życzysz sobie torbę? E: Tak proszę, dziękuję. E: Przepraszam, czy chciałabyś zatrzymać wieszaki? K: Tak proszę, dziękuję. E: Przepraszam, czy życzysz sobie, abym włożyła twój paragon do torby? K: Tak proszę, dziękuję, (jednocześnie podaje pieniądze) dziękuję. Ekspedientka wydaje resztę dziękując, klientka przyjmuje resztę z podziękowaniem. E: Dziękuję, życzę ci udanego dnia. K: Dziękuję, tobie również. Głowa boli od samego pisania (i zapewne czytania) o tym. Zderzenie z uprzejmością w brytyjskim wydaniu może być zaskakujące. Okazuje się, że już na lekcjach angielskiego w podstawówce powinni uczyć nas, że forma grzecznościowa to jedno, a grzeczność w komunikacji to zupełnie co innego. Bowiem samo „czy mógłbyś/mogłabyś” wcale nie oznacza, że zwracamy się do kogoś formą grzecznościową. Oczywiście uprzejmy Anglik nie zwróci nam uwagi, że w naszej wypowiedzi zabrakło słowa klucza. Będzie jednak wiedział, że prawdopodobnie jesteśmy obcokrajowcami, nawet jeśli nie zdradzi tego nasz wygląd czy akcent. Czy to oznacza, że jesteśmy kulturalnymi barbarzyńcami?

Co komu do tego?
O ile jeszcze to całe „proszę” i „dziękuję” obecne niemalże w każdej sytuacji i w każdym wypowiedzianym zdaniu można jeszcze znieść, ba, nawet wprowadzić do użytku (uwierzcie: to długi i mozolny proces), to jednego z naszą polską (wcale nie niegrzeczną) mentalnością pojąć się nie da. Mianowicie: powitania. Nie jakiś tam pospolite „cześć” i „dzień dobry”. Znajomy (a czasem i nieznajomy) Anglik przywita cię optymistycznym „Cześć, jak się masz?” (Hi, how are you?) lub „Cześć, wszystko w porządku?” (Hi, are you alright?). Optymistycznym, bo i wypowiedzianym tak wysoki tonem, że pewnie i psy w oddalonej o sto kilometrów wiosce słyszą ten „uprzejmy” pisk. I co też temu koledze z pracy przed siódmą rano odpowiedzieć, kiedy jesteśmy nie tylko zaspani, ale i intonacją ogłuszeni? Co chce usłyszeć obsługująca nas kasjerka w sklepie spożywczym? Kierowca autobusu? Taksówkarz? Zanim zaczniesz układać w głowie składną i ładną odpowiedź podpowiadam: otóż nic! Sami Anglicy przyznają, że tak naprawdę stan ciała i ducha pytanego niewiele ich obchodzi, a samo pytanie pojawia u nich automatycznie. I automatyczna powinna być odpowiedź. Dobrze dziękuję, a Ty? Dobrze dziękuję. I po krzyku. Ile to razy okazywało się, że mówię do pleców znajomego, który już dawno zapomniał, że minął mnie na ulicy, a nawet zagadnął. A jeśli (o zgrozo!) próbowałam powiedzieć, że coś mnie boli, coś mi się nie układa i mam taki nastrój, że tylko siąść i płakać, to kolega Anglik teatralnym szeptem pouczał: nie możesz powiedzieć, że ci źle, bo jesteś w pracy! Trzeba więc odegrać scenkę rodzajową o poranku razy kilka i można spokojnie przeżyć dzień… Z łezką w oku wspominam podsłuchane w szczecińskim tramwaju pogaduszki: że mąż mnie zdradza, a mnie łupie w krzyżu, że córka to mało zarabia, a mój zięć pić znowu zaczął, że bieda, bieda i rozczarowanie, i na pewno u mnie gorzej niż u ciebie. U Anglika zawsze dobrze, nawet jak jest źle. Uprzejmość czy fałsz?

Bless you!
Angielską uprzejmość należy jednak grubą kreską oddzielić od dobrego wychowania, bo z manierami niewiele ma wspólnego. W ciągu kilku chwil bowiem Brytyjczyk może głośno beknąć, puścić bąka i jednocześnie podziękować nam za przepuszczenie go na przejściu dla pieszych. Przeprosin za te gastryczne „uzewnętrznienia” raczej nie usłyszymy, bo na Wyspach traktuje się je jako coś naturalnego, jak kaszel czy kichanie. Czy w Polsce przepraszamy za kichnięcie? Nie. W Anglii poszli o krok dalej. Oczywiście generalizowanie będzie dla Anglika krzywdzące, ale nie można udawać, że to zjawisko nie istnieje. I bardzo często nie jest to przypadek lub „wymsknięcie”, ale świadome zachowanie. Uprzejmy Anglik – nieszczęsny świadek zdarzenia – nawet mrugnięciem oka nie zdradzi, że taki nietakt zauważył. O ile w ogóle uzna to za nietakt! Mam tylko nadzieję, że moi Brytyjscy przyjaciele nie zaczną wykrzykiwać „Bless you!” (odpowiednik naszego „na zdrowie!”) za każdym razem gdy ktoś w otoczeniu poczuje się nazbyt swobodnie ze swoimi „naturalnymi” odruchami. Przecież nawet uprzejmość powinna mieć swoje granice. A czasem myślę, że angielska uprzejmość balansuje na granicy absurdu.
Dziękuję.
Joanna Flis


P.S. Wszystkie opisane w tekście sytuacje wydarzyły się naprawdę. Podobieństwo osób i zdarzeń jest jak najbardziej nieprzypadkowe.

Fot. Dariusz Gorajski

 

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA