Wielu kojarzy się bardzo romantycznie: z pocałunkami wróżącymi szczęście, miłość i pomyślność na długie lata. Jednak dla drzew jest niczym wyrok. Mowa o jemiole, której teraz jest mnóstwo na świątecznych jarmarkach, a jaka przez cały rok zagraża przede wszystkim drzewom o miękkim drewnie, jak choćby wierzbom.
Jemioła nie ma korzeni, więc przetrwać może wyłącznie na konarach drzew. Wpija się w nie specjalnymi przyssawkami, z żywiciela czerpiąc wodę i sole mineralne. Uważana jest za półpasożyta, bo sama również produkuje substancje odżywcze, którymi dzieli się ze swym żywicielem.
To wzajemne współistnienie może trwać latami. O ile ognisk jemioły na drzewie jest niewiele. Jednak ta rozmnaża się przez nasiona, więc ekspansja bywa gwałtowna. Znaczenie mają również negatywne skutki zmian klimatycznych – przede wszystkim susza. Gdy gleba w obrębie rzutu korony jest mało wilgotna, a drzewo jest żywicielem dla wielu jemioł, to rozpoczyna się proces jego obumierania.
– Dlatego nie rozumiem, dlaczego służby odpowiedzialne za stan miejskiej zieleni ignorują zagrożenie, jakim dla drzew jest jemioła – twierdzi nasza Czytelniczka (dane do wiadomości redakcji). – Widać ją na wielu, zbyt wielu drzewach przy ulicach i w parkach, nawet tych o statusie zabytków, czyli Żeromskiego oraz Kasprowicza. Jednak mnie najbardziej porusza fakt, że z jemiołą nie walczy się na terenach przyszkolnych. Od lat obserwuję, jak rzecz się ma w rejonie Niecki Niebuszewskiej. Najpierw na drzewach pojawia się jemioła, a w ślad za nimi pilarze. Drzewa są usuwane pod pozorem „stwarzania zagrożenia”.
Faktem jest, że jemioła nie atakuje drzew zdrowych. Tylko – jak twierdzi ekspert „Kuriera” – o osłabionym systemie korzeniowym, zainfekowane patogenem, niszczone przez choroby, grzyby, inwazyjne pasożyty. Ale czy miejskie służby faktycznie ignorują inwazyjną jemiołę? Zapytaliśmy o to szczeciński magistrat.
– Jemioła na drzewach jest zwalczana w ramach kompleksowej pielęgnacji drzew – odpowiedziała Paulina Łątka z Centrum Informacji Miasta. – Wykonawca, przeprowadzając cięcia pielęgnacyjne na drzewach, ma obowiązek usuwania z nich jemioły. W przypadku silnego zainfekowania drzewa również jest zlecane jej usunięcie, w ramach dodatkowych zabiegów. W szczególnych przypadkach wykonywane są na zainfekowanych konarach i gałęziach tzw. cieniówki. To znaczy, że gdy z korony drzewa jest usuwana jemioła, to miejsca po niej są okrywane materiałem w celu ograniczenia jej kolejnego wzrostu oraz rozprzestrzeniania się wewnątrz konarów i gałęzi (dzięki tej technice półpasożyt nie będzie w stanie przeprowadzać fotosyntezy, która jest mu niezbędna do życia – przyp. aut.). Tego typu zabieg, z powodu wysokich kosztów, wykonywany jest na szczególnie cennych okazach drzew.
Wspomniana technika cieniowania była stosowana m.in. na rosłych klonach w parku Andersa, jak również na pomnikowych drzewach – orzechu czarnym i dębie szypułkowym. Jednak ratowanie szczecińskiej zieleni wysokiej przed inwazją jemioły może się wydawać niewystarczające do rzeczywistej skali potrzeb. Jak w innych miastach, gdzie również opanowała przyuliczne i parkowe drzewa. Na tym tle Szczecin nie jest szczególny. W każdym takim przypadku chodzi bowiem o koszty. Jemioły nie sposób zwalczyć. Należy jednak pomóc drzewom poprzez regularne jej usuwanie z ich gałęzi i koron.
– Niestety, nie widzę systematyczności w zwalczaniu jemioły w Szczecinie. A „cieniówki” założone w parku Andersa od dawna rozwiewa wiatr – komentuje nasza Czytelniczka.
Arborystów najbardziej niepokoi fakt, że w ostatnich latach jemioła przestała atakować wyłącznie drzewa liściaste (brzozy, grusze, jabłonie, klony, lipy, robinie akacjowe, topole, wierzby), a jej ogniska coraz częściej są obserwowane również na sosnach. O ile w przypadku tych pierwszych obumieranie drzewa z powodu półpasożyta może trwać nawet kilkanaście lat, o tyle w tym ostatnim – proces ten postępuje błyskawicznie, nawet na skutek obecności jednego czy dwóch ognisk. ©℗
A. NALEWAJKO