Grzegorz P. - dożywocie. Paweł W. - dożywocie. Grzegorz N. - 25 lat więzienia. Trzech młodych mężczyzn, którzy porwali, a później zakatowali niepełnosprawnego Piotra W. ze Świnoujścia zostali w poniedziałek (17 grudnia) skazani na najwyższe w polskim prawie kary. Słuchając sentencji wyroków nawet nie zareagowali. Najwyraźniej się tego spodziewali.
To, co zrobili pod koniec grudnia 2016 r., zdaniem prokuratora a później również sędziego, zasługuje na najwyższe potępienie. Podobnie ich czyn ocenili mieszkańcy Świnoujścia, którzy po odkryciu zbrodni zorganizowali przemarsz ulicami miasta w proteście przeciwko przemocy. Postępowanie sądowe prowadzone w tej sprawie potwierdziło jedynie, że sprawcy morderstwa są całkowicie zdemoralizowani.
- Nie ma ani jednej okoliczności łagodzącej na ich korzyść - podkreślił sędzia uzasadniając tak wysokie wyroki.
Wystarczy prześledzić ich życiorysy. Paweł W. miał w chwili dokonania przestępstwa 25 lat, a na koncie już jedenaście wyroków. Grzegorz P., wtedy 30-latek, skazywany już był dwadzieścia razy. Grzegorz N. (21 lat) - pięć razy.
- Nie przestrzegają porządku prawnego. Są przy tym brutalni, agresywni i bezwzględni - wyliczał przewodniczący składu sędziowskiego.
Co zrobili? Dwa lata temu, dokładnie 29 grudnia, podstępem zwabili do mieszkania przy ul. Matejki niepełnosprawnego ruchowo kilkunastolatka - studenta prawa, brata ich znajomego. Nic do niego nie mieli. Postanowili jednak, że posłużą się nim, by wymusić od Pawła W. zwrot należnej im sumy: 95 tys. zł. Jak się okazało, że nie otrzymają okupu, na który liczyli, a uwięziony przez nich chłopak ma przy sobie jedynie 20 zł (i kartę bankomatową bez pokrycia) wpadli w szał.
Bicie, kopanie, dźganie nożem, przypalanie, podduszanie... trwało kilka godzin. Biegli orzekli, że Piotr W. umierał długo, być może nawet kilka godzin (kiedy oprawcom znudziło się katowanie swojej ofiary pozostawili ją bez udzielenia pomocy). Cierpiał. Z relacji oskarżonych wynika, że błagał o litość.
Ale nie tylko tych trzech siedziało na ławie oskarżonych. Odpowiadał z nimi również Artur P. - on też brał udział w porwaniu i rozboju. Ale nie bił Piotrka (nawet próbował mu pomóc przykładając lód do ran na twarzy). W żaden też sposób nie przyczynił się do jego śmierci. Usiłował nawet uspokajać kolegów. Kiedy mu się to nie udało, wyszedł z mieszkania. W więzieniu posiedzi 3 lata.
Podobnie Małgorzata N. Kobieta nie miała nic wspólnego z porwaniem, ani biciem. Wyrzuciła jednak ochlapane krwią buty Grzegorza N. (jej brata), czym utrudniła postępowanie. Ale nie to jest najgorsze. Około godz. 21 przez piętnaście minut była w mieszkaniu przy ul. Matejki. Jak sama przyznała, widziała kompletnie zdemolowany pokój i leżącego na podłodze całego w „błocie z krwi" Piotra W. Znała go wcześniej. Mężczyzna był już jednak tak zmasakrowany, że go nie poznała.
Jej winą jest nieudzielenie pomocy. Porwany jeszcze żył!
- Pomoc mogła być skuteczna - przyznał sędzia.
To oznacza, że gdyby zadzwoniła pod nr 112 Piotr W. by nie umarł - a jej brat i drugi z oskarżonych ówczesny jej partner i ojciec dziecka nie odpowiadaliby za morderstwo. Kobieta została skazana na 2 lata więzienia. Trójka najbardziej agresywnych jest dodatkowo pozbawiona praw publicznych na 10 lat. Mają też wpłacić nawiązkę po 100 tys. zł na rzecz pokrzywdzonych (rodziny zmarłego). Wyrok nie jest prawomocny.
Leszek Wójcik
Fot. PAP/Marcin Bielecki