Z Piotrem SEMKĄ, redaktorem tygodnika „Do Rzeczy”, autorem wystawy o Szczecinie „Najdalsza Polska. Szczecin 1945-1948”, rozmawia Alan SASINOWSKI
– Kiedy pierwszy raz usłyszał pan o Januszu Ławrynowiczu?
– Pewnego dnia w antykwariacie przy ulicy Małopolskiej w Szczecinie trafiłem na jego album „Szczecin z rodzinnych albumów”. Byłem przekonany, że to jest w Szczecinie publikacja dobrze znana. Niestety, nie odegrała takiej roli, jaka jej była należna… Jej istotą były stare szczecińskie fotografie, które trafiały do Janusza Ławrynowicza w latach 1995-2005. Na czym polegał geniusz tego pomysłu? Otóż szczecinianie przynosili zdjęcia powojenne, w tym najbardziej cenne – z pięciu pierwszych lat po wojnie. I opowiadali, co na nich jest. Janusz Ławrynowicz skanował je, oddawał osobom, które je przyniosły, i drukował na łamach „Kuriera Szczecińskiego”. Bez inicjatywy Janusza Ławrynowicza te fotografie nadal tkwiłyby w pudłach, a po śmierci osób, które je robiły lub na nich były, stałyby się kompletnie nieczytelne. Szczególnie że Szczecin tuż po wojnie był morzem gruzów. Kolejnym pokoleniom, które tamtego miasta nie pamiętały, trudno byłoby domyślić się, jakie miejsce zostało uwiecznione na zdjęciu.
– Zgłosił się pan do Janusza Ławrynowicza…
– W jego pokoju w „Kurierze” odkryłem wspaniałe królestwo, gdzie były dziesiątki książek, materiałów, starych map, wydawnictw. A ze zdjęciami, które mu przyniesiono, wiązały się ciekawe historie, dramaty, tragedie. Odbyliśmy poruszającą rozmowę na temat sekwencji fotografii, które pokazywały dramat jednego z pionierów, Tadeusza Jatczaka. Został wzięty do niewoli podczas walk na wybrzeżu, pracował jako robotnik przymusowy w fabryce, zapamiętał najbardziej brutalnych niemieckich brygadzistów, którzy znęcali się nad polskimi więźniami. W polskim Szczecinie zgłosił się do milicji, aby wyłapywać tych Niemców. Zginął w wyniku utarczki z rosyjskimi żołnierzami. Nie on jeden. Było kilka pogrzebów polskich milicjantów, którzy stracili życie w ten sposób – zamordowani przez rosyjskich żołnierzy, często pijanych, zaczepiających kobiety. Na te pogrzeby przychodziły ogromne rzesze ludzi.
– Zdjęcia, które trafiały do Janusza Ławrynowicza, to nie tylko tragedie.
– Sporo było zdjęć starych szczecińskich knajp. Niektóre miały barwne nazwy. Na przykład „Bar Jastarnia” u zbiegu placu Zwycięstwa i al. Wojska Polskiego, Po śmierci Stalina prawie cały Szczecin odwiedzał knajpy i wznosił toasty. Nikt nie mówił niczego wprost, ale wszyscy wiedzieli, o co chodzi, barmani uśmiechali się pod nosem, gdy zamawiano kolejne kieliszki wódki. Piotr Zaremba dawał chętnie koncesje na bary i restauracje. Chciał ożywić miasto. Ale w 1948 roku zaczęła się walka z prywatną inicjatywą. Lokale wykończano. Kolekcja Janusza Ławrynowicza dokumentuje rozwój szczecińskiego sportu – kluby tenisowe, piłkarskie… W wielu kościołach w Szczecinie są obrazy Matki Boskie Ostrobramskiej. To świadectwo, że w Szczecinie zamieszkało wiele osób z północno-wschodniej Polski. Janusz Ławrynowicz pochodził z Wilna. Tak jak moja matka. Oboje za tym miastem tęsknili.
– Na starych zdjęciach byli też Niemcy.
– Tak, ze zbiorów kierownika niemieckiego domu kultury, który funkcjonował w Szczecinie do 1957 roku. Niektórych Niemców nowe władze nie chciały wypuścić. Wysoko oceniano ich kwalifikacje jako pracowników portu, stoczni, elektrowni miejskiej. Pozwolono im krzewić swoją kulturę. W domu kultury był nawet zespół w bawarsko-tyrolskich strojach. W pochodach pierwszomajowych szła grupa reprezentująca mniejszość niemiecką. Trzymali transparenty „Niech żyje przyjaźń polsko-niemiecka”. Ci ludzi mogli odjechać do Niemiec, gdy PRL wynegocjował pożyczki do RFN.
– Janusz Ławrynowicz dużo pamiętał?
– Miał doskonałą pamięć! Chcę to bardzo podkreślić – akcji takiej, jaką zrobili Janusz Ławrynowicz i „Kurier Szczeciński”, nie przeprowadzono w żadnym mieście z historią podobną to tej szczecińskiej. Ani w Gdańsku, ani we Wrocławiu, ani w Gorzowie. A Ławrynowicz nie tylko wymyślił tę inicjatywę, ale i prowadził ją z dużą konsekwencją. To olbrzymie osiągnięcie. Historia pionierów była instrumentalnie traktowana w PRL-u, a potem nie było pomysłu, co z nią zrobić. Redaktor „Kuriera Szczecińskiego” ten pomysł znalazł. W ostatnim momencie, gdy pionierzy jeszcze żyli.
– Kogo utracił Szczecin, żegnając Janusza Ławrynowicza?
– Stracił człowieka, który był zakochany w przeszłości Szczecina. W pewnym momencie przestrzeń rozmowy o historii miasta wypełniła opowieść o niemieckim Szczecinie. Historia Polaków po 1945 roku zeszła na drugi plan. A Janusz Ławrynowicz był wyczulony na generację pionierów, na to, aby wypytać ich, jak było. Mój album z wystawy „Najdalsza Polska” będzie dedykowany redaktorowi Ławrynowiczowi. Bardzo mnie wspierał.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗