Kiedyś niemalże obiekt westchnień. Ustawiały się przed nimi długie kolejki. Nie było mowy, żeby przez nie konsultować się z kolegami w sprawie odrobienia lekcji, albo godzinami omawiać z koleżankami eskapady na wyprzedaże. Bo, pomijając już fakt, że wyprzedaży i galerii handlowych nie było, ogonek oczekujących nie pozwalał na dłuższe rozmowy. Starsze pokolenie (przepraszam swoich rówieśników 40+ za słowo „starsze”) pamięta jeszcze problemy z rozmienianiem monet na dwu- i pięciozłotówki. Potem nastała era żetonów, a w końcu kart magnetycznych i chipowych.
Uliczne automaty telefoniczne kiedyś gromadziły tłumy. Ludzi przypadkowych jednoczyły. Często przeciwko temu szczęśliwcowi, który akurat z garścią monet czy żetonów zamykał się w budce - stojąc w kabinie - odwracał plecami do całego świata i rozmawiał, póki starczyło mu monet, żetonów lub impulsów na karcie... Dziś to już abstrakcja. Ulicznych automatów ze świecą szukać, a nawet jak gdzieś na nie trafimy, konia z rzędem temu (zwłaszcza z młodszego pokolenia), kto będzie potrafił z nich skorzystać.
Cały artykuł w "Kurierze Szczecińskim", e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 28 kwietnia 2017 r.
Tomasz Tokarzewski
Fot. Robert Stachnik