Skąd się biorą dzikie zwierzęta w tak dużym mieście, jakim jest Szczecin? Odpowiedź nie jest prosta, bo wpływa na to wiele czynników. Naukowcy najczęściej posługują się w takim przypadku określeniem „synurbizacja”. Co to takiego?
Otóż, najogólniej rzecz ujmując, jest to dostosowanie się zwierząt do życia w miastach. A to dlatego że znajdują one w nich bez większych problemów pożywienie, czują się bezpieczniej… niż w lasach, w których narażone są na ataki drapieżników, a także z powodu człowieka i jego cywilizacji. To ona mocno ingeruje w dzikie jeszcze do niedawna tereny, takie jak lasy czy nieużytki. Buduje się na nich coraz więcej dróg, po których jeździ więcej samochodów, stawia się domy, centra logistyczne itp. Stąd ta synurbizacja, czyli coraz bardziej widoczne i jednocześnie uciążliwe dla wielu mieszkańców zjawisko.
Mieszkańcom szczególnie dokuczają najbardziej widoczne na co dzień dziki, których na terenie stolicy województwa żyje przynajmniej kilkaset sztuk. I nie wygląda na to, by ich populacja malała. Bez względu jednak na te szacunki do obecności watah dzików – szukających pożywienia na terenach ogrodów działkowych i przydomowych, a nawet na zapleczach sklepów czy w osiedlowych śmietnikach – musimy się, przynajmniej na razie, przyzwyczaić. Ich działalność w wielu przypadkach jest wyjątkowo uciążliwa, by nie powiedzieć niszczycielska.
W niektórych rejonach Szczecina dziki wręcz są plagą. Na nic zdaje się odstraszanie, a nawet stawianie ogrodzeń. Dziki czują się w mieście u siebie. Pewnie dlatego potrafią przeorać środek ronda na osiedlu Zawadzkiego czy trawnik w Zdrojach. A widywane już były nawet w ścisłym centrum miasta, przy pl. Grunwaldzkim, ul. Śląskiej, a także przy szczecińskiej katedrze. Ich obecność w peryferyjnych bądź willowych osiedlach to już codzienność. Zdjęcie w tekście przedstawia watahę młodych dzików, zapewne wychowaną już w mieście, która bez obaw poszukuje pożywienia obok ul. Włościańskiej na szczecińskich Pomorzanach.
(mos)
Fot. Ryszard Pakieser