W Sądzie Okręgowym w Koszalinie w procesie oskarżonych ws. pożaru escape roomu, w którym zginęło pięć 15-letnich dziewcząt, zeznawali we wtorek kolejni świadkowie. Wśród nich emerytowany policjant, który zabezpieczał wejście na posesję i w szpitalu pilnował rannego pracownika pokoju zagadek.
Do tragicznego pożaru w budynku escape roomu "To Nie Pokój" w Koszalinie przy ul. Piłsudskiego 88 (Zachodniopomorskie) doszło 4 stycznia 2019 r. W pokoju zagadek zginęło pięć 15-letnich przyjaciółek, uczennic kl. III D Gimnazjum nr 9, świętujących urodziny jednej z nich.
Przed Sądem Okręgowym w Koszalinie od 14 grudnia 2021 r. toczy się proces czworga oskarżonych o umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i nieumyślnego doprowadzenia do śmierci dziewcząt. Są nimi organizator escape roomu, wynajmujący lokal 31-letni Miłosz S. z Poznania, jego babcia Małgorzata W., która rejestrowała działalność, jego matka Beata W., która współprowadziła działalność oraz 29-letni Radosław D., pracownik escape roomu, zatrudniony kilka tygodni przed pożarem.
We wtorek w sądzie na pierwszej w br. rozprawie - po ponad miesięcznej przerwie od ostatniego terminu - stawiła się tylko oskarżona Małgorzata W. Nie było też części oskarżycieli posiłkowych, którymi są rodzice ofiar. Sędzia Sylwia Dorau-Cichoń słuchała kolejnych świadków.
Zeznania składał obecnie emerytowany funkcjonariusz koszalińskiej policji, który 4 stycznia 2019 r. pełnił służbę i zabezpieczał z kolegą z patrolu miejsce zdarzenia przed wejściem na teren posesji osób postronnych.
- Po wejściu na posesję zobaczyłem za budynkiem pięć leżących ciał, przykrytych workami. Nie były prowadzone żadne czynności ratunkowe, które ja bym widział. Ja zostałem oddelegowany do bramy, by nikt nie wchodził. Potem zostaliśmy wezwani do szpitala, do pilnowania mężczyzny, który miał obsługiwać ten escape room, a doznał poparzeń. Miał tam wykonywane zabiegi – mówił świadek w sądzie.
Dopytywany przez prokurator Magdalenę Sielską z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie, powiedział, że nie kojarzy ani ognia, ani zadymienia, gdy obaj z kolegą z Mostowa dojechali służbowym autem na miejsce zdarzenia. Zapamiętał oświetlenie z halogenów straży pożarnej. Nie pamiętał, czy strażacy wykonywali jakiekolwiek czynności. Nie czuł zapachu substancji ropopochodnych. Nie rozpytywał ewentualnych świadków o zdarzenie. Nie pamiętał, czy na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym koszalińskiego szpitala Radosław D. mówił mu cokolwiek na temat pożaru, choć jak przyznał "był komunikatywny".
- Miał poparzenia dłoni, ale czy jednej, czy dwóch nie pamiętam. Co do innych części ciała – nie pamiętam – mówił w odpowiedzi na pytanie ojca jednej z ofiar pożaru, który chciał się dowiedzieć, czy pracownik escape roomu miał widoczne poparzenia. Radosław D. na pierwszej rozprawie, nie przyznał się do zarzucanych czynów. - Dostałem ogniem w twarz, wybiegłem z pomieszczenia, by zawołać pomoc. Chciałem wrócić, ale płomienie były tak duże, że nie dałem rady. Płomień uderzył mnie w twarz, uderzał z narastającą mocą - mówił.
Emerytowany policjant, pytany przez jednego z adwokatów Miłosza S. - Wojciecha Janusa, nie pamiętał, czy mężczyzna, którego pilnował w szpitalu miał przy sobie telefon komórkowy, korzystał z niego, czy ktoś próbował się z nim skontaktować, odwiedzić go.
Świadek podtrzymał zeznania z postępowania przygotowawczego, które odczytała na sali sądowej sędzia Dorau-Cichoń. Gdy je składał, mówił o dymie wydobywającym się z okna escape roomu i o opatrywanym w szpitalu pracowniku pokoju zagadek. "On coś tam mówił, że chciał je (dziewczęta) ratować, ale nie dał rady" – zeznał w śledztwie.
Na sali sądowej świadkowi odtworzone zostało nagranie z miejsca zdarzenia, z działań służb, wykonane przez innego ze świadków. Emerytowany policjant miał zidentyfikować widocznych na filmie policjantów. Nagrano odtworzono w całości, a następnie w dwóch fragmentach, z jednym funkcjonariuszem, a następnie z kolejnymi dwoma. - Nie jestem w stanie powiedzieć czy to ja, to, co widać na nagraniu wskazuje, że jest to policjant ruchu drogowego – po czapce i kamizelce. (…) To mogą być funkcjonariusze ruchu drogowego, ale mogą być też osoby z nadzoru ruchu drogowego – nie wiem, z jakiej godziny jest to nagranie. Nie jestem w stanie rozpoznać siebie. Patrząc logicznie, to możliwe, że jestem to ja z kolegą – mówił świadek.
We wtorek zeznawała też mieszkanka bloku przy ul. Piłsudskiego, która z mężem nagrała ten filmik, nie upubliczniła go w mediach społecznościowych, przesłała go tylko bliskim i znajomym. Jako pierwsi dotarli do niej ojcowie dwóch ofiar. To im pokazała nagranie, dopiero po tym spotkaniu w charakterze świadka wezwała ją prokuratura.
38-latka feralnego dnia chmurę dymu zobaczyła, gdy wracała autem ze sklepu do domu. Poszła jeszcze na krótki spacer z psem, gdy usłyszała pierwsze syreny alarmowe.
- Nie pamiętam, w jakiej kolejności przyjechały służby. To było dziwne, bo te służby dojeżdżały i dojeżdżały. Z okna to wyglądało jakby biegali, brali coś. Z naszego okna nie widać wejścia do escape roomu i okna. (…) Tyle tych służb do zapalonej kuchenki to jakoś nad wyraz, tak sobie pomyśleliśmy. (…) W internecie przeczytaliśmy, że pięć osób nie żyje. Pamiętam płacz tych mam, najbardziej. Krzyk. Mieliśmy otwarte okno. To mnie przerosło. Nie chciałam już obserwować. Uznałam, że to bardzo intymny moment dla rodziców – mówiła świadek w sądzie.
Wątek dotyczący działania służb, w tym medycznych i straży pożarnej jest nadal badany przez prokuraturę. Został wyłączony do odrębnego śledztwa. Nikomu na tym etapie nie przedstawiono zarzutów.
Terminy kolejnych rozpraw wyznaczone są do końca marca.