Najważniejsza jest rodzina
Zofia w dziennym domu dla seniorów najbardziej nie znosi plotek i obgadywania. To jej w ogóle nie obchodzi, to ją boli i sprawia przykrość. Że ta pani jest gorzej ubrana, że tamta jest nieświeża. Wie jednak, że ludzie są różni i na szczęście spotyka tu również fajne dziewczyny. Lubi, kiedy chodzą na spacery, mają gimnastykę, pasują jej smaczne, ciepłe posiłki. Zdrowie już słabsze, renta nie za wysoka, ale pomalutku, przy córce, jakoś się żyje.
Zofia próbuje zrozumieć ten obecny świat. Młodzi są tacy chaotyczni. Jak jej ktoś kiedyś zwrócił uwagę, to ją z wdzięcznością przyjęła. Teraz tego nie ma, zaraz wielkie oburzenie. Liczą się tylko dobry wóz i pieniądze. Jej pokolenie inaczej było wychowane.
- Niekiedy stary człowiek czuje się zbędny - mówi Zofia. - Nie wszystko wychodzi, jakby chciał. Doskwiera to, że zapomina. Jestem w sklepie, o Jezu kochany, po co ja tu przyszłam? Przepuszczam innych z kolejki, żeby się zastanowić, przypomnieć sobie. Teraz już przychodzę z karteczką, żeby tego wstydu nie przeżywać. Przecież ludzie się spieszą, nie ma czasu, żeby ktoś stary się w sklepie tyle zastanawiał...
Tu, w dziennym domu dla ludzi, takich jak ona, odnajduje sens życia. Lubi zajęcia, wyjścia, sprzątają razem, pilnują, żeby czyściutko było. Goszczą się przy ciasteczkach, naprawdę jest fajnie. Jak to dobrze, że ktoś pomyślał o tych seniorach. To był jakiś super człowiek. Teraz, przed Bożym Narodzeniem, gwarno u nich, tyle się dzieje.
Zofia najmilej wspomina te święta, kiedy dzieciaczki były małe. Taka była radość, najszczęśliwsze lata. Nie myślała wtedy, że przyjdzie starość. Że ukochane wnuki i prawnuki będą daleko, po drugiej stronie świata. Że zabraknie męża, a ona, mimo tylu ludzi wokół, stanie się bardzo samotna. Czasem mąż jej się śni. Bardzo chce go przytulić, ale jest taki nieosiągalny. Zupełnie inaczej niż za życia.
- Dzisiaj nadal lubię święta, ale tak aż za bardzo, to nie - przyznaje. - To łażenie po sklepach, prezenty, już nie dla mnie. Do kościoła pójdę, na spacer. Czego życzę innym? Najważniejsze jest zdrowie. Najlepszy syn czy córka nie zastąpią tego, co człowiek może zrobić sam. I żeby pieniążków było trochę więcej, bo trzeba się ograniczać. Żeby na chleb, masło, na leki starczało. Bo leki są zawsze pierwsze. I rodzina.
Nigdy nie rezygnować
Kiedy Irena przeszła na emeryturę, najpierw posprzątała mieszkanie. A potem pomyślała - co teraz? Żeby się napracować, jeździła na działkę. Nie wiedziała, że ten ogródek ją kiedyś uratuje. Że za parę lat dzięki niemu, jego widokom, będzie zdrowieć z bardzo ciężkiej nowotworowej choroby.
- Nigdy nie pytałam, dlaczego to mnie spotkało - mówi, a po policzkach na to wspomnienie natychmiast płyną jej łzy. - Prosiłam jedynie Boga, żeby z tego wyjść. Wiara bardzo mi pomogła.
Dziś znów ma w sobie energii za dwoje. Kiedy w życiu pojawia się zagrożenie, bierze się w niej jakaś wewnętrzna siła. Gdy po jej chorobie, zachorował mąż, nie poddała się. Jest sprawna, może się nim opiekować. Córka mieszka w Anglii, syn bliżej, ale też ma przecież swoje życie. Pomagają, wspierają rodziców, ale oni nie oczekują, żeby się nimi zająć. Po prostu sobie radzą.
- Marzenia? Największe się spełniło, dostaliśmy piękne mieszkanie - mówi Irena. - To tak, jakbym wygrała w totka. Nigdy w życiu niczego nie wygrałam, więc kiedy zadzwoniła do mnie pani i mówi, że mamy to nowe mieszkanko w centrum miasta, z windą i z balkonem, tak mnie zatkało, że zapytałam, czy mogę się jeszcze zastanowić. A potem odłożyłam słuchawkę i pomyślała, co ja zrobiłam?...
Obok bloku maja dzienny dom dla seniorów. Oboje spędzają w nim czas, wieczorem wracają do siebie. Mężowi jest trudniej, bo on nie jest pogodzony ze starością. Że jego też dotknęła, zabrała mu zdrowie, ograniczyła sprawność. Nie był na nią przygotowany. A Irena tak naprawdę wcale seniorem się nie czuje. Cieszy się, że może być potrzebna, wychodzi do ludzi. Ma w sobie tyle chęci do życia.
Święta? Cały czas z tego całego ich szykowania nie wyrosła. Przygotowuje smakołyki, nawet w nocy planuje co by tu jeszcze zrobić. Przyjedzie syn, zabierze ich do siebie, usiądą do stołu w dużym gronie. Wprawdzie tym roku nie zrobiła swojego specjału, ryby w galarecie., ale bigos i pierniczki już gotowe.
- Życzę innym przede wszystkim zdrowia - mówi. - Trzeba o tym myśleć za młodu. Trzeba dbać o siebie, o rodzinę. Mieć w sobie trochę mądrości, to znaczy niektóre sprawy przemilczeć, wiele wytłumaczyć. I nie rezygnować. Nigdy z siebie i innych nie rezygnować...
Tego mi żal
Maria ma już 88 rok. Mieszkanie oddała dzieciom, tak się ułożyło, i poszła na sublokatorkę. Do Domu Pomocy Społecznej trafiła w Dzień Matki. Zabrała ze sobą lodówkę, ławę i telewizor, cały majątek, który jej został. Myślała, że to są takie miejsca z prawdziwą starością, z niedostępnymi ludźmi. A tu miłe zaskoczenie. Od dyrektora dostała pokój z balkonem. Od wiosny do jesieni ma na nim piękne kwiaty, które tak kocha, mnóstwo kwiatów. Na dole ogród, do którego zagląda, gdy tylko może. Wolnego czasu tu dużo. Chodzi na terapię rękodzieła, co uwielbia. Rozwiązuje krzyżówki, ogląda ulubione seriale "M jak Miłość", "Barwy szczęścia", takie życiowe po prostu. Nigdy by nie przypuszczała, że ją tyle szczęścia spotka.
- Jest mi tu naprawdę dobrze. Tylko jak słyszę te karetki... - zamyśla się. - Wiem, że wywożą starych ludzi. Dziewczyny mi mówią: "Nie martw się, nie przejmuj się". Ale taki smutek mnie wtedy ogrania.
Starość przychodzi nagle. Człowiek zaczyna zauważać, że mu ciągle czegoś ubywa i nie może się z tym pogodzić. Marię na przykład bardzo zawstydza, kiedy schodzi na dół, żeby przeczytać, co będzie na obiad, wraca i już tego nie pamięta. Idzie do ogrodu, przykuca nad grządką, by dotknąć kwiatów i słyszy, jak opiekunka puka w szybę, widzi, jak macha do niej placem, bo przecież nie powinna się schylać...
Po udarze nie ma już pamięci. Traci ją, przez co czuję się bardzo nieszczęśliwa.
- Przykro, kiedy po imieniu nie wszystkim opiekunkom mogę powiedzieć - przyznaje. - Albo mówią mi, a wiesz, że Danusia umarła. A ja naprawdę nie wiem która...
Z głowy ulatuje tyle zdarzeń. Co było wczoraj, miesiąc, rok temu. Ale wciąż dobrze pamięta te święta, które minęły. Jakie one były radosne, jak się na nie czekało. Tyle roboty, uciechy, tak wszystkim smakował jej pyszny karp w zalewie octowej. Tak się dzieciaki nie mogły wigilii doczekać: "Mama, a kompot z suszu zrobisz?" Maria myśli o swoich dzieciach, choć dziś nawet nie wie, gdzie one są...
- Życzę innym przede wszystkim świąt z rodziną - mówi. - Bo to jest najwspanialsza rzecz, jaka może być. Ciepło, bezpiecznie. Mnie tego brakuje, tego mi żal. Trzeba o to dbać, ale... nie zawsze się udaje.©℗
Anna Gniazdowska