Szczecin jest miastem bogatym w poprzemysłowe miejsca. Jednak ze względu na brak chętnych, którzy mogliby wykorzystać ich potencjał, do dziś są opuszczone.
W fabryce sztucznego jedwabiu przed wojną pracowało więcej ludzi niż mieszkało w samych Żydowcach. Chętnych do pracy nie brakowało – przyjeżdżali z całej Polski. Obecnie to jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w szczecińskim urbexie. To zagadkowe określenie oznacza eksplorację poprzemysłowych opuszczonych rejonów.
Budowę fabryki rozpoczął w 1901 roku hrabia Guido Henckel von Donnersmarck. Na początku zakład produkował jedwab celulozowy na niewielką skalę. Dwa lata później firmę rozbudowano i zaczęto produkcję włókna wiskozowego, które służyło do wytwarzania sztucznego jedwabiu.
Zniszczenia i grabieże podczas II wojny światowej spowodowały, iż fabryka podupadła. Przy odbudowie pracowało około 520 osób. W 1950 roku wznowiono produkcję jedwabiu sztucznego. Osiem lat później zaczęto wytwarzać kord – włókno syntetyczne używane do wzmacniania wewnętrznej warstwy opon samochodowych, stąd nazwa zakładu – Wiskord.
Pomimo „włókienniczej” historii fabryka kojarzona jest głównie z kasetami magnetofonowymi. Ich produkcja ruszyła w 1976 roku. Początkowo jakość nie była najlepsza, ale poprawiono ją w latach osiemdziesiątych – po wykupieniu niemieckiej licencji.
Niestety, po transformacji ustrojowej spółka zaczęła mieć problemy finansowe. W 2000 r. Wiskord upadł.
Znakiem rozpoznawczym fabryki był komin. To do dziś najwyższa budowla w Szczecinie mierząca aż 250 metrów – aktualnie wykorzystywana w radiokomunikacji (anteny sieci telefonicznych). Rok temu padł też pomysł, aby wieżę wykorzystać do skoków ekstremalnych.
Najciekawsza historia byłej fabryki związana jest z pewną, tajną operacją Straży Granicznej. Podobno w połowie lat dziewięćdziesiątych spalono tam kilkanaście ton haszyszu przechwyconego na granicy w przeciągu zaledwie kilku lat. Po spaleniu narkotyku stwierdzono, że brakuje… 5 kilogramów. Dwóch pracowników Wiskordu miało wygrzebać z popieliska część „towaru”.
Również na… prawobrzeżu, ale niemal w centrum, jest Łasztownia, miejsce, które na stałe wpisane jest w krajobraz miasta. Choć życie na wyspę powraca, to wciąż znajdziemy tutaj kilka opuszczonych budynków, których pilnują wartownicy. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 26 kwietnia 2018 r.
Tekst i fot. Karolina NAWROCKA