Miesiąc przed diagnozą dowiedział się, że znów będzie ojcem. Gdy wyczuł guzek, łudził się, że to nic poważnego. Przepuklina lub przeciążenie. Grzesiek Szymański, złoty chłopak z Trzebiatowa, toczy właśnie swoją najważniejszą walkę życia! – Chcę, by moje doświadczenie nie poszło na marne! Nowotwór jądra zbiera żniwo, chorują młodzi faceci. Trzeba się badać, trzeba o tym mówić bez wstydu – apeluje sportowiec.
Gdyby nie ten wypadek…
Był październikowy, jesienny dzień. Grzesiek miał jeszcze trochę pracy po skończonym niedawno remoncie mieszkania. Krzątał się przed domem. Szczęśliwy, że najgorsze już za nim. Kto przeżył remont, ten wie, ile bezsennych nocy może przysporzyć. Miesiąc temu dowiedział się, że znów zostanie ojcem. Niedługo święta, koniec sezonu sportowego… W trakcie porządków niefortunnie stanął na kij od szczotki, który uderzył go w krocze. Odruchowo osłonił się dłońmi.
– Oberwałem mocno i kiedy sprawdzałem, czy nic się nie stało, wyczułem guzek. Przypomniałem sobie wówczas, że w czerwcu także go miałem. Ale teraz był większy – wspomina Grzegorz Szymański, złoty chłopak z Trzebiatowa, utytułowany zawodnik i sportowiec, który w ostatnich latach reprezentował Polskę na międzynarodowych zawodach Strongman.
Grzesiek ucieka wspomnieniem do lata. Wtedy po raz pierwszy wyczuł guz. Zlekceważył jednak sygnał.
– Pomyślałem, że to jakieś przeciążenie od dźwigania, może przepuklina. Byłem w środku sezonu, dużo trenowałem. Gdyby nie ten jesienny wypadek, pewnie chodziłbym z nowotworem do dziś – mówi.
Diagnoza: złośliwy
Siedzimy na zapleczu siłowni, którą od lat prowadzi wspólnie z żoną – Eweliną. Za nami ściana z pucharami. Są tu trofea sprzed lat. Zdobywał je jeszcze w teamie Pudziana. Potem po paroletniej przerwie i powrocie do zawodów, strongman dołożył do kolekcji medale z europejskich i światowych występów, w dyscyplinie, która wciąż budzi potężne emocje na międzynarodowych arenach.
Teraz odchudzony o kilka dobrych kilogramów, w dresie i czapeczce, już bez emocji składa fakty sprzed kilkunastu tygodni, które były najtrudniejszym sprawdzianem.
– Dzień po moim odkryciu żona umówiła mnie do urologa. Trochę się opierałem, marudząc, że to nic, że przejdzie. Dobrze, że nie słuchała tego, co mówię. Po badaniu USG lekarz potwierdził, że w jądrze jest guz. Na drugi dzień byłem już w kołobrzeskim szpitalu, gdzie odbyła się operacja. Chciałem, by zabrali „to” ze mnie jak najszybciej. Na początku podszedłem do tego zadaniowo. Operacja, leczenie... Chciałem, by wszystko działo się w supertempie. Po pięciu dniach wróciłem znów na szpitalną salę. Wdała się jakaś bakteria, sporo walczyłem, nie było łatwo. Cierpienie potężne – mówi Grzesiek.
Wreszcie cztery tygodnie czekania na wynik. W tym czasie zalew informacji, telefonów od znajomych, przyjaciół, słów, z którymi nie wiadomo, co zrobić.
– I co panie doktorze? Pytam na kolejnej wizycie. A on – no nic. Złośliwy nowotwór. Nie pamiętam, jak wyszedłem z gabinetu, zapomniałem ubrania, zapomniałem, gdzie iść, kim jestem. W uszach brzmiało tylko „złośliwy”. Po takich słowach to już myślisz o pożegnaniu, umieraniu i tym, że trzeba będzie to wszystko zostawić. A tu przecież syn jeszcze mały, żona, dziecko w drodze… – wylicza. – Gdy już „umrzesz” w myślach i dotrze do ciebie, że jednak jest jakaś szansa, wiesz już, że musisz się zebrać do kupy i zmierzyć się z tym. – Trochę jak z treningiem. Czasem jest ciężko, ale znasz cel, wiesz jaka jest stawka. Zaciskasz zęby i dalej! Wiedziałem, że rak jest w początkowym stadium, że nie ma przerzutów. Mimo to lekarze podjęli decyzję o podaniu dwóch serii chemii, bo struktura guza była jakby „rozlana”, nie było gwarancji, czy nowotwór nie będzie się siał po ciele.
Trzeba się badać!
Na raka jądra chorują głównie młodzi mężczyźni pomiędzy 14. a 34. rokiem życia. Rak prostaty dotyka grupę powyżej 45. roku życia. Wówczas należy wykonać prosty test z krwi PSA.
– Tyle się mówi o profilaktyce raka piersi czy jajnika, namawia się kobiety do badań, tymczasem nowotwory jądra czy prostaty to wciąż tabu wśród mężczyzn. Temat wstydliwy, bo faceci krępują się o tym mówić, a przecież proste samobadanie, które możesz wykonać pod prysznicem może być ocaleniem – mówi Grzegorz, który toczy najważniejszą walkę swojego życia. – W trakcie chemii poznałem chłopaka, miał 25 lat, i potężnego guza! Kilku moich znajomych też chorowało, ale udało się im pokonać chorobę. Może wypaść na każdego z nas, niezależnie od tego, czy jesteśmy aktywni sportowo, czy też w życiu na oczy nie widzieliśmy siłowni. Co gorsza, zachorowalność na nowotwór jądra w ostatnich latach wzrosła 3-krotnie! Dlatego panowie, nie zwlekajcie, a jeśli znajdziecie jakiś guzek, coś co was zaniepokoi, natychmiast zgłaszajcie się do lekarza! – dodaje sportowiec, szykując się do kampanii informacyjnej na temat nowotworu jądra. Chciałbym wspólnie z kolegami – strongmanami nagrać spot, który nagłośni temat. ©℗
Tekst i fot. Marzena Domaradzka