Pięcioletni Szymek mieszkał z rodzicami przy ul. Zielonej w Białogardzie. Rodzina oceniana jest przez sąsiadów jako przykładna. 21 czerwca zawalił się cały jej świat. Szymon wpadł do niezabezpieczonej studzienki. Utopił się. Przed kilkoma dniami Białogard obiegła wieść o postawieniu rodzicom zmarłego Szymonka zarzutów. Sąsiedzi są w szoku.
Trudno zapomnieć o tym, co się wydarzyło 21 czerwca. I uwierzyć w to, co stało się teraz. Prokuratura twierdzi, że rodzice narazili swoje dziecko na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia i nieumyślnie doprowadzili do jego śmierci.
Jak doszło do tragedii? Szymon lubił zabawy na dworze. Przy domu, w którym mieszkał, był plac zabaw. To na nim chętnie spędzał czas z rówieśnikami. Zawsze robił to pod nadzorem rodziców. Nigdy nie zostawał bez kontroli. Tego dnia było tak samo. Chłopiec grał w piłkę zaledwie 25 metrów od domu, w którym przebywali jego rodzice. Co kilka minut rodzina wyglądała przez okno, aby sprawdzić, czy harce maluchów przebiegają bez zakłóceń.
W porze obiadowej dzieci skończyły zabawę. Gdy ojciec Szymona wyjrzał kolejny raz przez okno, zauważył, że grupa oddala się z placu zabaw. Nie dostrzegł jednak swojego synka. Wyszedł pospiesznie z domu i dogonił dzieci. Te powiedziały mu, że Szymek poszedł w innym kierunku. Wtedy ojciec rozpoczął poszukiwania. Z pomocą pośpieszyli krewni.
W pewnym momencie jeden z mężczyzn – członek rodziny – zauważył leżące w trawie dziecięce klapki. Ojciec rozpoznał buciki synka. Chwilę później dostrzegł pozbawioną wieka, częściowo wypełnioną wodą studzienkę kanalizacji burzowej. Natychmiast wskoczył do niej. Z przerażeniem wyczuł pod wodą ciało synka. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 15 stycznia 2018 r.
Przemysław Weprzędz
Na zdjęciu: Rodzice wyglądali przez okno nadzorując zabawę syna wystarczyła chwila nieuwagi, aby zniknął im na zawsze z pola widzenia.
Fot. Artur Bakaj