Pod tym tytułem otrzymaliśmy od Wojciecha Jacobsona korespondencję o wypadku szczecińskiego żeglarza Henryka Widery, który rozbił się na skałach na Morzu Śródziemnym u wybrzeży francuskich. Na szczęście wyszedł on z opresji cało mimo swych blisko 90 lat.
Szczecińscy żeglarze doskonale znają Henryka Widerę, który przed kilkoma laty na swoim jachcie „Gawot” próbował opłynąć część europejską Rosji, a poza tym jest pierwszym skrzypkiem Filharmonii Szczecińskiej.
Dzięki opiece nad rozbitkiem polskiego konsulatu w Lyonie trafił on do domu Polaków w La Pradet. Henryk Widera rozbił się dzień wcześniej u wybrzeży miejscowości Sanary Sur Mer - położonej nad Morzem Śródziemnym niedaleko Tulonu.
Jak doszło do tej tragicznej sytuacji? Otóż pan Henryk zasnął podczas rejsu z Saint-Tropez do Bandol. I po raz pierwszy autopilot odmówił mu posłuszeństwa, przez co zboczył z kursu i wpłynął prosto na skały, które były bezpośrednią przyczyną pierwszego uszkodzenia jachtu.
Żeglarz przez długie godziny nadawał sygnał S.O.S., jednak tylko raz usłyszał odpowiedź w języku francuskim, a potem sygnał się po prostu urwał. Na ratunek przyszła mu dopiero przypadkowa para, która zapragnęła opalać się na skałach przy brzegu Sanary Sur Mer. Osoby te wezwały policję morską oraz pogotowie. Niestety w wyniku nieudolnej akcji ratowniczej jacht został pokierowany na skały, przez co doszło do dalszych uszkodzeń - pojawiły się w nim dwie dziury, przez które cały czas wpływała woda.
Jak się okazuje, obecnie pan Henryk nie może uratować swojego ukochanego jachtu, ponieważ ubezpieczyciel objął ubezpieczeniem jacht stojący we włoskim porcie... jedynie na wody bałtyckie.
"Gawot" panu Henrykowi służył aż 20 lat. Nasz bohater traktował go jak swojego przyjaciela i najwierniejszego towarzysza podróży. Obecnie jest załamany swoją sytuacją i stratą, jaką musiał poniósł.
(Ag)
Na zdjęciu: Francuscy żeglarze pomagają Henrykowi Widerze.