W środę, w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia zmarł Henryk Widera, znany żeglarz i utalentowany muzyk, skrzypek. Miał 88 lat. Był niebanalnym i - mimo wątłej postury - nieludzko wręcz odważnym i silnym człowiekiem. Łączył sprzeczności - wielką wrażliwość i niezłomną wolę. Odszedł nie tylko żeglarz samotnik, ale i społecznik, który niemal do końca swoich dni promował żeglarstwo. Chciał powołać „bractwo żeglarskie”, które miało być szansą dla młodych ludzi, którzy chcą uczyć się i żeglować.
Henryk Widera urodził się na Górnym Śląsku, w Tarnowskich Górach w 1930 roku. Ukończył Wyższą Szkołę Muzyczną w Katowicach, przez lata był muzykiem Filharmonii Szczecińskiej, a następnie koncertmistrzem w operze i operetce. Na dobrą sprawę żeglarstwem zajął się dopiero po przejściu na emeryturę. Pływał na małych, śródlądowych jachtach – najpierw było to „Piano”, później - „Gawot”. Jego rejsem życia miała być wyprawa dookoła Europy. Był bliski osiągnięcia celu płynąc ze Szczecina na zachód przez Norwegię, powyżej Szkocji, wzdłuż Irlandii a później wzdłuż zachodnich brzegów Europy w stronę Portugalii i Wysp Kanaryjskich. Pokonał Morze Śródziemne po drodze zatrzymując się między innymi na Sycylii i w Grecji i - zgodnie z planem - wpłynął na Morze Czarne a później Azowskie, by Donem ruszyć w stronę Rostawa w Rosji, a dalej do Murmańska... I stało się. Z powodu braku specjalnego pozwolenia od rosyjskiego ministerstwa transportu żeglarz utknął w Rostowie nad Donem. Stał się wręcz więźniem na własnym jachcie, gdyż nie mógł swojego „Gawota” opuścić. Nie mógł też płynąć dalej ani wrócić. W zachodniej Europie, by płynąć wystarczy przestrzegać obowiązujących przepisów. W Rosji to stanowczo za mało. Na pozwolenie ministra czeka się około 2 miesięcy. H. Widera rozpoczął trwającą cztery dni głodówkę. Na niewiele się to zdało, mimo że pisał nawet do prezydenta Putina. Zezwolenia nie dostał. Do Szczecina „Gawot” powrócił na lawecie.
Kiedy 15 maja 2006 r. roku Heniu - jak go nazywali znajomi i przyjaciele - wypływał w swój planowany od dawna wymarzony rejs dookoła Europy ze Szczecina w kierunku zachodnim przez Danię, Norwegię, Szkocję, Irlandię, Anglię, Francję, Hiszpanię, Portugalię, Gibraltar, Sycylię, Grecję, a później przez Morze Czarne i Azowskie - Donem, Wołgą i kanałami na północ w stronę Morza Białego..., niektórzy smętnie kręcili głowami i nie wierzyli w powodzenie tej wyprawy. Tamtego dnia zresztą wypływał z AZS-u niemal w konspiracji. Niewiele osób wiedziało, że Henryk wypływa na tak długo (około dwóch lat wg wyliczeń Henia miałaby trwać ta podróż), a wielu w ogóle nie wiedziało, że Henryk jeszcze gdzieś zamierza wyruszyć. Wydawało się to nieprawdopodobne. Żegnały go na dobrą sprawę dwie osoby. Miałem to szczęście, że jedną z nich byłem ja. Tą ważniejszą - córka Henryka.
- Podziwiam pani ojca - przyznałem stojąc na kei i patrząc jak Henryk robi ostatni klar przed oddaniem cumy. - Między innymi za odwagę... - dodałem.
- To nie jest tak - odpowiedziała. - Mój ojciec nie odczuwa strachu. Jest to rodzaj upośledzenia... Nie może być odważny ktoś, kto się nie boi... - powiedziała z wyraźną troską i niepokojem w głosie. Była jednak bezsilna. Henryk nie dał się przekonać do pozostania w domowych pieleszach. On się do tego nie nadawał.
W trakcie swoich podróży nigdy nie rozstawał się ze skrzypcami. Dzięki muzyce zarabiał na życie i dalsze rejsy. Grał w restauracjach, na ulicach, na jachtach, w kolejnych portach...
W 2017 roku został Laureatem Nagrody Specjalnej Kolosów. Wcześniej, w 2004 i w 2008 r. został wyróżniony w kategorii „żeglarstwo”, w 2008 roku otrzymał też Nagrodę Dziennikarzy.
„Ostatnie tygodnie przebywał na oddziale kardiologii Szpitala Klinicznego PUM na Pomorzanach. Cześć Jego pamięci!” – czytamy na stronie Yacht Klubu AZS w Szczecinie.
Zmarły także w tym roku inny wspaniały żeglarz i dziennikarz Andrzej Gedymin jeden ze swoich artykułów o Henryku zatytułował - „Skrzypek na jachcie”.©℗
R.K. CIEPLIŃSKI
Fot. Elżbieta KUBOWSKA