Parę kroków stąd jest jezioro. Wokół - cisza i spokój, mnóstwo zieleni. Przez okna widać barwne pąki piennych róż, kulistą koronę wierzby japońskiej, pędy wisterii, wiciokrzewu i milinu. Od sąsiadów przez płot się wdziera białymi kwiatami obsypana rdestówka. Dom z ogrodem za miastem? Wszystko na to wskazuje, ale… W rzeczywistości to zielona enklawa - przy bloku na jednym z najdynamiczniej rozwijających się szczecińskich osiedli - na Gumieńcach: rodzinna przystań Danuty i Zbigniewa Walaszków.
Mieszkanie jeszcze nie było gotowe, gdy już przy nim planowali i budowali swój wymarzony ogród przy ul. Szeligowskiego.
- Sprowadziliśmy się niespełna cztery lata temu. Bardzo nam zależało właśnie na takim położeniu: z parteru wyjście na ogród. Trzeba było jednak zapewnić w nim odrobinę prywatności, bo przecież wokół bloki. Dlatego najpierw ogrodziliśmy naszą enklawę, w której wówczas straszyły tylko dwa pnie drzew z obumarłymi koronami, a potem mój mąż ten kawałek gliniastej pełnej budowlanych odpadów ziemi przemienił w piękny ogród - wspomina Danuta Walaszek.
Najpierw oczyścił teren z gruzu i styropianu. Potem wierzchnią warstwę, na głębokość co najmniej szpadla, wymienił na ogrodniczą. Ale i tak, przed posadzeniem czegokolwiek, najpierw kopał dół, usuwał po trzy wiadra odpadów, a pod korzenie sypał pełną składników mineralnych próchniczą ziemię, dodając doń nawóz.
Szpaler wiecznie zielonych krzewów broni kameralności ogrodu. To nie tylko żywotniki, ale również cisy, cyprysy, jałowce i mikrobioty syberyjskie - wszystkie w oryginalnych odmianach albo efektownie szczepione na pniu. Podobnie jak dopełniające pejzażu różnych tonów zieleni trzmieliny: oskrzydlona i Fortune’a. Na ich tle wiosną pojawiają się pierwsze plamy kolorów, czyli kwitnących azalii i różaneczników. Po nich - aż do przymrozków - trwa nieprzerwanie spektakl barw i zachwycjących woni.
Teraz w ogrodzie dominuje biel hortensji, róż lilii, odcienie czerwieni, fioletów i złota - eksponowanych w amplach wielkich kul petunii. Ciężka kwiatami lawenda ściele się po trawniku. Ale uwagę przyciągają również donice z oryginalnie skomponowanymi żarnowcami, u których strzelistych pędów przycupnęły kostrzewy sine.
- Zależało nam, żeby ogród był zielony przez cały rok i stale coś w nim kwitło. Właśnie pod tym kątem mąż skrupulatnie i dokładnie dobierał wszystkie sadzonki. Dzięki czemu tak teraz przyjemnie spędzać czas w ogrodzie. Choćby przy porannej kawce, podziwiając te wszystkie, czyli krzewiaste, pienne i pnące róże - opowiada p. Danuta. - Jednak chyba najpiękniej nasz ogród się prezentuje wiosną. Gdy na trawniku widać morze żółtych i fioletowych krokusów, rozkwita magnolia. Chociaż, gdy jeszcze w październiku kwitną róże… Wielka radość na wyciągnięcie dłoni mieć takie cuda.
To dla p. Danuty nabrało szczególnego znaczenia: właśnie teraz, gdy jej ukochany mąż Zygmunt na zawsze odszedł, niedługo po ich złotych godach.
- Przypominam sobie, jak już sił nie miał, a na kolanach pod rośliny podsypywał nawozu. To była jego wielka pasja, której poświęcał każdą wolną chwilę. Oczywiście wspierałam go, ale… teraz dla niego i dal siebie będę się musiała przyłożyć, połączyć teorię z praktyką. Przyznam, że mam z tego powodu tremę, bo cokolwiek na ogrodzie robię, to czuję - jak kiedyś - gdy zza moich pleców mówił mi: „Uważaj, Kiciu, uważaj".
Przełamała ją, stając na drabinie i przycinając w kulę japońską Hakuro Nishiki.
- Oprócz satysfakcji i dumy poczułam, że jednak dam się wciągnąć zielonej pasji - komentuje p. Danuta. - I choć kosiarka nie jest co do tego przekonana, bo do tej pory odmawia mi współpracy, to przy wsparciu syna i młodych sympatycznych sąsiadów, który - jak ja - w ogrodnictwie stawiają pierwsze kroki… Damy radę!
Arleta NALEWAJKO
Fot. Arleta NALEWAJKO