Mikołajki okazały się najgorszym dniem w życiu Teresy Walczak z Choszczna i jej czworga dzieci. Samotna matka w wyniku pożaru straciła dach nad głową.
– Życie uratowała nam 12-letnia córka Kinga. Gdy się obudziła, to ściana i łóżko, na którym spała, były już w płomieniach – mówi matka.
Dziewczynka pobiegła do sąsiada prosić o pomoc. Mieszkający piętro niżej Jan Szewielewicz zawiadomił straż pożarną i sam przybiegł ratować sąsiadów.
– Pobiegł do kuchni, polewał ogień wodą do czasu przyjazdu strażaków z Choszczna i Zamęcina. Jestem mu wdzięczna za pomoc. Straciłam mieszkanie i wszystko, co w nim było. Pan Szewielewicz ma swoje lokum czarne od dymu. Inny sąsiad, który mieszka wyżej, został odwieziony do szpitala. Nie można go było dobudzić – opowiada zrozpaczona Teresa Walczak.
Do pożaru doszło około godziny czwartej nad ranem. Kobieta jest pewna, że przyczyną było zwarcie w instalacji elektrycznej, bo pożar zaczął się od gniazdka, przy którym znajdowało się piętrowe łóżko jej dzieci.
– Kinga spała na wyższym łóżku, gdyby leżała niżej, nie uratowałaby się. Nie ma poparzeń, ale przeżywa ogromny stres – mówi mieszkanka Choszczna.
Ona spała z młodszą, 5-letnią Hanią. Starszy syn, 17-letni Krystian w sobotę spał u dziadków, a 7-letni Jaś był u taty. Kiedy strażacy gasili pożar przyjechał burmistrz Robert Adamczyk.
– Niech pan ratuje moje nowe buciki i pieska – prosiła najmłodsza dziewczynka. ©℗
Tekst i fot. Elżbieta Lipińska
Więcej w poniedziałkowym „Kurierze Szczecińskim” i e-wydaniu z dnia 7 grudnia 2015 roku