Podziemne Miasto na wyspie Wolin skrywa wiele ciekawych, ale i mrocznych tajemnic. Jedna z nich wiąże się z tragedią, która wydarzyła się na terenie kompleksu w 1979 r. Wtedy jeden z marynarzy postanowił skończyć ze sobą i wystrzelił niemal cały magazynek AK w swoją głowę.
„Kurierowi” udało się porozmawiać z żołnierzem, który służył w tamtym czasie i miał dostęp niemal do wszystkich stref tajnego kompleksu.
– To był młody mężczyzna, marynarz. Służył rok. Najprawdopodobniej nie wytrzymał psychicznie. Przyłożył sobie karabin do głowy i nacisnął spust. Wystrzelił 27 naboi, a trzy pozostały w magazynku. Bywało trudno. Jeżeli ktoś kazał ci przebiec 50 razy po górkach, to można było pęknąć – opowiada nasz rozmówca. – Koledzy na cześć marynarza wyrzeźbili w jednym z drzew krzyż. A później widywano tajemniczą postać. Jeden z żołnierzy nie mógł zatrzasnąć drzwi w schronie. Coś trzymało od środka. Duża siła. Zajrzał za drzwi i nic tam nie było. Można było też zobaczyć postać przechadzającą się po skarpie. Wiem, jak to teraz brzmi, ale to nie są bajki, ale fakty. Po śmierci kolegi-marynarza ludzie widywali postać, która go przypominała.
Przewodnicy i pracownicy fortyfikacji, którzy są tutaj na stałe, nie mają wątpliwości, że „coś jest w tych podziemiach”. Co konkretnie? Przenikliwy, nienaturalny chłód, dziwne odgłosy, szuranie i dziwne uczucie, że ktoś cały czas patrzy, obserwuje. Właśnie starzy wyjadacze często wzbraniają się przed zejściem do podziemi w pojedynkę. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 22 września 2017 r.
Tekst i fot. Bartosz Turlejski
Na zdjęciu: Przewodnicy i pracownicy fortyfikacji uważają, że „coś jest w tych podziemiach”.