"Podpalili mnie, proszę wezwać pomoc..." - te słowa w Poniedziałek Wielkanocny 2021 r. usłyszał jeden z mieszkańców bloku przy ul. Matejki w Szczecinie. Było ok. 4.30, a po otwarciu drzwi lokator poczuł smród spalenizny. Udało mu się dobudzić sąsiada, który wyniósł krzesło i zajął się rannym, sam zajął się dogaszaniem ognia na półpiętrze.
- Człowiek był cały czarny, miał na sobie resztki spalonej odzieży, spalone uszy i czerwoną napuchniętą twarz. Odchodziła do niego kawałkami skóra - zeznawał Krzysztof S. jeden ze świadków.
Przed szczecińskim sądem rozpoczął się w piątek proces 2 braci z wykształceniem gimnazjalnym, bez zawodu, po wyrokach, którzy w 2018 r. wrócili z Anglii i korzystając z uprzejmości rodziny zajęli jedno z mieszkań w wieżowcu przy ul. Matejki.
Opis spalenizny, poranionego ciała mężczyzny cierpiącego z bólu, który prosił resztkami sił, by pozostawioną przez niego butelką wody dogasić pożar na półpiętrze, przewijał się w zeznaniach kilku sąsiadów. Większość z nich zeznała również, że w mieszkaniu zajmowanym przez braci odbywały się huczne imprezy, przed blokiem gromadzili się ich koledzy spożywając alkohol, a z okien samego mieszkania wielokrotnie wylatywały różne przedmioty, z krzesłem biurowym włącznie.
- Doszło wtedy do uszkodzenia samochodu - zeznaje Barbara L., mieszkanka 6. pietra, tego samego, na którym mieszkali oskarżeni bracia. Kobieta mieszka przy ul. Matejki od początku, czyli od 1968 r. Oskarżonych kojarzy, ale nie ma o nich dobrego zdania. - Strach pomyśleć, co mogło się stać, gdyby w tym miejscu było dziecko.
Z powodu wyrzucanych przedmiotów jeden z lokatorów 9 piętra zamontował dwie kamery. jedna zarejestrowała, że kilka godzin przed tragedią bezdomny Wiesław G. kręcił w pobliżu wejścia do budynku. W końcu wszedł, a kilka godzin później kamera zamontowana na 9. piętrze zanotowała gwałtowny rozbłysk.
Na osoby, które mogły mieć związek ze sprawą policja trafiła podążając za śladami podejrzanej substancji, które prowadziły z miejsca tragedii wprost do mieszkania braci. Oni zaś zgodnie twierdzą, że w Wielkanocną Niedzielę Michał P. pojechał na krótkie świąteczne śniadanie do mamy. Szybko jednak wrócił z jedzeniem, które zostawił i pojechał do kolegi "na działki" przy ul. Hożej. tam wypili "piwo albo dwa, po czym dołączył do nich Robert P. Bracia szybko jednak wrócili do domu, obejrzeli jeszcze coś w internecie i poszli spać. Obudzili ich policjanci dobijający się o 6.40 do drzwi.
- My tego nie zrobiliśmy, nie znamy tego człowieka - zapewnia Michał P.
Poszkodowany Wiesław G. miał oparzenia 2. i 3. st. na ok. 90 powierzchni ciała, tydzień później zmarł. Jego wieloletnia partnerka dowiedziała się dopiero wtedy.
- Gdyby nie kłopoty zdrowotne, byłabym wtedy z nim - zeznała cicho. - Na tej klatce schodowej nocowaliśmy od lat, przynajmniej raz w tygodniu. Nigdy nic złego nas nie spotkało.
Lokatorzy bloku to potwierdzają. ©℗
Więcej na ten temat w „Kurierze Szczecińskim” i eKurierze z 28.03.2022 r.
Tomasz TOKARZEWSKI