Środa, 24 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Płonącym napisem upamiętnili 13 grudnia

Data publikacji: 13 grudnia 2019 r. 07:05
Ostatnia aktualizacja: 13 grudnia 2019 r. 22:23
Płonącym napisem upamiętnili 13 grudnia
 

Młodzi Demokraci wraz z członkami Komitetu Obrony Demokracji w nocy z 12 na 13 grudnia upamiętnili 38. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego oraz jego ofiary. Na placu Solidarności w Szczecinie ułożyli napis "13 XII pamiętamy".

- Stan wojenny  został wprowadzony niezgodnie z Konstytucją PRL dnia 13 grudnia 1981 roku na terenie całej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Podczas jego trwania internowano łącznie 10131 działaczy związanych z "Solidarnością, a życie straciło około 40 osób, w tym 9 górników z kopalni "Wujek" - mówił Mateusz Gieryga ze Stowarzyszenia Młodzi Demokraci. - 13 grudnia o północy oddziały ZOMO rozpoczęły ogólnokrajową akcję aresztowań działaczy opozycyjnych.

Stanisław Kaup, przewodniczący SMD Szczecin, podkreślił, że dzisiaj ważne jest to, aby przekazywać wiedzę i pamięć o stanie wojennym oraz jego skutkach.

- My, Młodzi Demokraci, nie widzieliśmy tych wydarzeń, ale dzięki książkom, lekcjom historii i wspomnieniom naszych bliskich możemy świadomie podtrzymywać pamięć o ofiarach stanu wojennego - mówił S. Kaup.

Razem z Młodymi Demokratami znicze układali działacze KOD, którzy na własnej skórze odczuli skutki wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.

- Wprowadzenie stanu wojennego nie poprawiło niekorzystnej sytuacji gospodarczej w Polsce i nie usunęło oznak zapaści ekonomicznej kraju. Stan wojenny to przede wszystkim straty ludzkie i rozpacz tych, którzy utracili na zawsze swoich najbliższych i do dzisiaj nie mogą się doczekać, aby sprawiedliwości stało się zadość - podsumował Radosław Dawidowski. ©℗

(kn)

Fot. Stowarzyszenie Młodzi Demokraci

Na zdjęciu: Na placu Solidarności ułożono ze zniczy napis "13 XII pamiętamy".

 

 

 

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Quistorp
2019-12-13 22:10:17
do.. "historia"... Babci mylą się lata 1970 z 1981. To mnie sprowokowało. Więc przytoczę młodzież, jako adwokat diabła swoje żywego świadka skromną opowieść. Przez dziesięciolecia nawalanka tylko jednej strony. Gdy druga z podkulonym ogonem , nie może się wypowiedzieć. Tym razem odwrócimy role. Ocenę dokonają i starzy i młodzi. W dyskursie muszą brać udział dwie strony. .............. [Dzień wcześniej, wieczorem 12.12.1981r. w sztabie Pomorskiej Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza toczy się dyskusja, kto poprowadzi kolumnę pikiety do przeprowadzenia rozmowy ze stoczniowcami i z delegacjami MKS-u wewnątrz stoczni. Wielka niewiadoma. Ilu zdeterminowanych oszołomów, może siedzieć na terenie stoczni? Szansa oberwania śrubą, kamieniem, z ukrycia z tłumu jest wielka. W śród załogi stoczni zdecydowana postawa powagi i odpowiedzialności. Nastroje antyrządowe zdecydowane. Obie strony wiedzą o sobie wszystko w wykoślawionych, przerysowanych proporcjach, karmione w negatywnych barwach. Na naradzie zasiadają: 1)dowódca 12 Dywizji Zmechanizowanej płk. S.; 2) dowódca Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej płk. W. 3) z ramienia Pomorskiej Brygady WOP-u. major S. oraz płk. C. i płk Z. Majora S cechowała niesamowita kontaktowność wśród kadry średniego i wysokiego szczebla. Cieszył się ogromną popularnością jeszcze z powodu udzielania się w Kole Rodzin Wojskowych. Coś w rodzaju patronatu socjalnego i honorowego nad bolączkami socjalnymi, szczególnie młodych rodzin, czy godzenie spraw podczas kłótni wg. Kodeksu honorowego. Tym dwóm ostatnim czołobitnym zależało na kompromitacji nowo wykreowanego I-szego sekretarza POP. Pewni, że narobi ze strachu w gacie, jeśli dowie się co go może czekać. Tymczasem major S. postanowił nie dać im satysfakcji. Delikatność a zarazem powagę sytuacji rozgrywa się na zupełnie innym poziomie i w innym stanie. Nie chodzi tu o fakt najniższego stopnia wojskowego. Major przeciwko pułkownikom. W doktrynie ówczesnego Układu Warszawskiego obowiązywała zasada podwójnych nakładających się na siebie struktur organizacyjnych. Polityczna i wojskowa. W stanie pokoju dowódcą jednostki zmilitaryzowanej jest oficer sztabowy po linii czysto wojskowej, a jego zastępcą obowiązkowo oficer polityczno-wychowawczy po linii politycznej. W stanie wojny, następuje automatyczna zamiana. Dowódca polityczny staje się zwierzchnikiem oficera sztabowego po linii wojskowej. Zasada ta obowiązywała od sztabu generalnego po szczeblach na sam dół do dowódcy batalionu, czy kompani. Nic w tym dziwnego. Dowódcą d.s. politycznych z reguły zostawało się na wniosek jednostki wojskowego układu politycznego ze szczebla wyższego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbował stawiać kontrkandydata z dołu. To byłaby śmierć zawodowa. Nie chodzi też o fakt, że narada odbywa się wieczorem, jeszcze w dniu "pokoju". Jutro będzie "wojna". Wiemy kto będzie komu podlegał. Zaszła rzecz nie spotykana w całej powojennej historii wojska polskiego,(bezzasadnie nazywanego przymiotnikiem "ludowego"). Doszło do wyjawienia (kryterium prawdy) rzeczywistych ocen zdolności dowódczych przez czynniki oddolne. Po raz pierwszy w historii Polski i Europy na tzw. fali "odnowy" doszło do demokratycznych wyborów na I-go sekretarza POP w jednostce zmilitaryzowanej jakim była Pomorska Brygada WOP. W demokratycznych wyborach z wieloma kontrkandydatami „pierwszym” na czas "wojny" został wybrany major S. Ten nieco większy wzrostem od 150 cm oficer, zostaje poddany próbie ognia. Został uwikłany w schizofreniczny układ. Za plecami ma poparcie mas żołnierskich i niższego szczebla, przed sobą schierarchizowaną strukturę dowódczą, nieznoszącą żadnych demokratyzmów. Tym wyborem postawiony został w konflikcie z samym sobą. Teraz sytuacja będzie kreowała jego zachowania. Przed nim wielka niewiadoma. Próba generalna przed historycznym starciem żywiołu kolektywno wspólnotowym egalitarnym a wyrosłą z niego elitarnymi przedstawicielami służb mundurowych. Na naradzie 12.12.1981 w sobotę to MY tj. pułkownicy C. i Z. decydujemy: - Kolumnę jednostek do ingerencji wewnątrz stoczni poprowadzisz TY. (w domyśle dostaniesz wpierdol od klasy robotniczej). Za dzisiaj odpowiadamy MY. Jutro z całym bałaganem pierdolić się będziesz TY. (w domyśle dalej będziemy mieli miękkie pupki) - ROZKAZ! - Wykonać! Major S. przyjmuje postawę zasadniczą. Pierś do przodu, podbródek do góry, "ruki pa szwam". Twarz mu blednie, mina rzednie, maluje się kamienna powaga. - PROSZĘ O POZWOLENIE WYJŚCIA! - Proszę. Możecie wyjść. Zawadiacki przytup obcasem, w tył zwrot, trzask klamki. Tak wyglądała i zabrzmiała odpowiedź tego małego oficera młodszego szarżą ku totalnemu osłupieniu tych dwóch wielkich i wyższych szarżami starych wygów. godzinę przed 13.12.1981 major S. zasiada do "łazika" terenowego. Kolumny kilku samochodów ciężarowych "Star 66", kilka "Lublinków" i pluton trzech czołgów T-55. ruszają na rozkaz pułkowników. W drodze dowódca plutonu czołgów gubi się w topografii miasta. Z ul. Mickiewicza nigdy nie wyjeżdżał nocą w kierunku miasta. Zajechali w ślepą uliczkę. Jest ciemna noc. W czołgu dowódczym zasiadał płk. H.. Cały zawierzył się zdolnościom topograficznym młodego niedoświadczonego kierowcy mechanika. Pod bramę z tablica pamiątkową, od ul hutniczej, podjeżdża pierwszy "łazik" majora S. Całą swoją, początkową i później dojrzałą służbę w WOP-ie od lat odharował w Szczecinie. Jest tutejszym . Wysiada i podchodzi do bramy. Prosi o otwarcie bramy. Oznajmia, i przypomina o stanie wojennym i o swoim rozkazie. Reakcje ze strony stoczniowych robotniczych służb wartowniczych są negatywne. Nadjeżdża czołg. Twarze stoczniowców z biało-czerwonymi opaskami na ramionach, kamienieją. Czas na odpowiedź minął. Major S. rozkazuje dowódcy czołgu. - Napieraj do przodu! Brama zostaje wyrwana. Czołg podczas wycofywania i zawracania w warunkach skąpego oświetlenia, ciemności, pokrytego śniegiem terenu, nie zauważa krawężnika przed ułożoną na ziemi tablicą pamiątkową ofiar "Grudnia 1970 r." Potrąca ją. Stoczniowiec zza żelaznych sztachet płotu krzyczy. - Jak łajzo jeździsz? Wojsko sprofanowało pomnik! Niech się pan z nami pomodli! Wzywa majora stoczniowiec. - To nie jest kościół! Ja nie przyszedłem na mszę! To nie czas na msze. Możemy uczcić spokój ofiar minutą ciszy! Mija minuta. Major S. z kilkoma innymi w postawie zasadniczej zwróceni twarzami do pamiątkowej tablicy oddają honory. To była WIECZNOŚĆ. Dla nowo przybyłych stoczniowców, ciekawskich wszystkiego, niewtajemniczonych, ta ceremonia z minutą ciszy zaowocował w sumie pozytywnie. Czysty przypadek. Ale na wielu zrobił ogromne wrażenie. - Rano naprawimy. Sam tego dopilnuję. Chłopy! Musimy opróżnić stocznię z osób postronnych spoza stoczni. Kolumna ciężarówek wjeżdża na teren stoczni. - Jest zimno jak cholera. Gdzie mamy rozmawiać? Pyta zawadiacko major S. Dochodzi do utarczek słownych w granicach dopuszczalnych w pełni kontrolowanej sytuacji. Major z pełną sobie swadą w najlepszym humorze, z błyskiem w oczach w zdecydowanych kroczkach (jest przecież mały), za nim asystujących dwóch rosłych oficerów, wyższych rangą idąc głośno mówi niby do siebie niby do wszystkich: - Chłopy! Czyście powariowali? Co wy wyrabiacie. Jak się ogłasza stan wojenny, to się wykonuje tylko rozkazy! Tu nie czas na politykę. Nie jesteśmy sami w Europie! Tłumy nie myślą! Łatwo je wyprowadzić. A potem co? Mamy się bić sami ze sobą? Toż to paranoja! Ja też bym chciał zdążyć na święta. Moja stara śmiechem by mnie zabiła gdyby się dowiedziała, że ja będę kiblować w stoczni! Ta niezwykłość poczucia humoru, ta swadą i swojskie traktowanie zebranych mimo wrogich okrzyków i niewybrednych epitetów podziałała. Większość przedstawicieli delegacji porażona niezwykłością sytuacji w popłochu i z przygnębienia opuściła salę konferencyjną. Wielu przystąpiło do dowódcy akcji z czystej ciekawości. Chcieli dowiedzieć się wszystkiego z pierwszej ręki. - Czy to wojna? -Jaka wojna? Do doooomu! Stan wojenny, to TYLKO stan wojenny! Drogę ewakuacyjną wyznacza szpaler przeplatany żołnierzami WOP-u i ZOMO. Wśród gwizdów, wyzwisk, opuszczali tak szybko, że niektórzy zapomnieli pozabierać swoje torby, śpiwory, płaszcze, i inne tobołki. Część pracowników stoczni, etatowych służb utrzymania ruchu proponuje kilkunastu mundurowym pozostać, nie w sali konferencyjnej, ale nieopodal w kotłowni, gdzie było ciepło. Tutaj dopiero nastąpiła "debata wszystkich ze wszystkimi". Każdy wrzucał każdemu co mu na język ślina przyniosła. Istny kociokwik. Sceneria tej kotłowni do sytuacji w Polsce pasowała jak ulał. Sam Mistrz Adam Hanuszkiewicz nie wpadłby na taki pomysł. Zainscenizować spektakl narodowy w takiej scenerii. Istny sejm w piekle. Każdemu chciało się „chcieć”: Jednemu zapalić papierosa, Drugiemu dać popalić tym „obcym”, Palaczowi dopalić w piecu, Stoczniowcowi wypalić - to wszystko „porąbane”, Pomocnikom palacza popalaczyć z nudów i nerwów, Jeszcze innym „popolaczyć”, kto jest prawdziwszym Polakiem wobec drugiego. I jak zawsze we wszystkich armiach świata, sztabowcy pomyśleli o wszystkim ze szczegółami, tylko o jednym nie. O żarciu! - Chłopy! Macie gorącej herbaty? Dupy nam poodmarzały. Zapytał major S. z rozbrajającą szczerością i z ułańską swadą, jak gdyby nic się nie stało. Z gębą pełną uśmiechu, jak wodzirej któremu dane było zabawić drętwe towarzystwo na zakładowym festynie. Kontrastował z wizerunkiem nachalnej machiny propagandy masmediów, zaprzeczenie wszelkich wyobrażeń, o jakiejkolwiek potędze. Pokazał, że są też tacy sami mali, jak oni i niczym, w tej wielkiej gmatwaninie zdarzeń historii. Nawet im herbaty nie załatwili. Jego mikry wzrost w tym mu tyko pomagał. Dało się słyszeć: - Czołgami „przyszli” po herbatę? Istny dom wariatów! Rano major S. robi zbiórkę swoim żołnierzom WOP. Przeciera oczy. Nie wierzy własnym oczom. Chciał chłopakom poprzydzielać pozostawione tobołki po strajkujących, by pozostawić to na komendzie milicji, a przed nim stoi swoisty "batalion Emilii Plater". Wojsko z powypychanymi piersiami. Część z obwisłymi brzuchami jakby w ciąży, poszerzonymi dupskami od powypychanych kieszeni spodni. - Co was nakręciło? Jaja sobie robicie? Pomarzliście? Powywalać te szmaty zza pazuch! Żołnierze powoli z ociąganiem się, zaczęli opróżniać swoje pazuchy. Oczy majora robiły się większe, co raz większe... jak talerze. Niedowierza własnym oczom. Jeszcze raz przeciera oczy. Wojsko zostało zaopatrzone przez stoczniowców, w.... - Holenderskie sery. - Brytyjskie herbaty. - Tytoń fajkowy. - Mleko w proszku. - Czekolady. Bóg wie co tam jeszcze. - Co to za kontrabanda?! Wydarł się na wojsko. Sam nie wiedział co z tym zrobić. Wojsko najzwyczajniej pobratało się z "ludem". -Mieliście rozkaz w patrolach wypraszać osoby bez przepustek, a nie obławiać się wyżerką. Zabrać to do jednostki. Tam to rozdzielimy między innych. Zimowe noce są długie. Kiedy dniało, w stoczniowej stołówce ugotowano kocioł grochówki z przysłowiową wkładką. Kiełbasą. Mundurowe chłopaki wszystkich formacji od wczoraj po kolacji, bez śniadania. Kucharze i kucharki stoczniowej stołówki nalewają i roznoszą ciepłą strawą wszystkim, tylko dziwnym trafem ZOMO-wcom nie. Majora S. trafił przysłowiowy szlag. - Jak już dajecie to ZOMO-wcom też! - Co? Tym skurwysynom? - Takie same skurwysyny jak i wy! Sami się nie prosili. Też są pod moim rozkazem. Padła natychmiastowa odpowiedź majora S. . Zaszła dziwna przemiana nastrojów. Przed chwilą jeszcze groźne okrzyki, tarcze bojowe hełmy, pałki, przyłbice, tupanie nogami w szykach, komendy. A tu nagle ZOMO-wiec podnosi przyłbicę, drobna o dziecięcych rysach buźka żołnierzyka, czerwony zmarznięty nos, zgrzytające zębami szczęki. Rozpacz. Oparty łokciem o tarczę, przytrzymuje michę z zupą, a w prawej ręce, majta mu się pała, na sznurku. Ręka szufluje łyżką, szybciej, niż przy łapaniu pcheł. Aż wstyd powiedzieć co było dalej. Wszyscy na siebie okiem łypali. I jedli dalej. Jak w Tuwimowskiej bajce o rwaniu rzepki. Niech ta sytuacja, niech ten obrazek będzie na starość tragikomicznym i symbolicznym zarazem zakończeniem całości historycznego wydarzenia. W najbardziej skrótowej formie można całość wydarzenia porównać do kultowego serialu "40- latka", jakby Maliniak załatwiał sprawy z pijaną załogą pod nieobecność Karwowskiego. Po zakończeniu akcji bez żadnego patosu, major S. zamelduje rozkazodawcom w swoim sztabie: - Obywatelu pułkowniku! Major S. melduje się po wykonaniu rozkazu. Wśród osób cywilnych ofiar śmiertelnych nie było. Rannych też nie było. Żadnych strat w sprzęcie. W pełni stanu osobowego! - Siadajcie! Podziwiam was . Jak wyście to kurwa zrobili? W trzy miesiące później, na wiosnę w zakładzie X zatrudni się młody, drobnej postury ślusarz. Na pytanie kolegów skąd przyszedł. Odpowiedział: - Z ZOMO. Zostałem zwolniony ze służby wojskowej. To ty byłeś agresorem? Chłopie! My tu walczyliśmy z komuną, a ty nam bruździłeś? - Skąd ja mogłem wiedzieć co się dzieje w zakładach. Myśmy oglądali obowiązkowo DTV, i czytali obowiązkowo, Żołnierza Wolności i Trybunę Ludu. Tam nie było radiowęzła zakładowego jak u was. - No to jak się dostałeś do tego ZOMO. Pod przymusem? - Bez przymusu. Zaproponowali mi służbę w wojsku za friko, w WOP-ie trochę lżej, ale też za Friko, a w ZOMO lżej ale płacili na utrzymanie rodziny. U nas w domu bida. Też byś wybrał. Co tam ja i ZOMO. Wyobraź sobie tych z ROMO.( Rezerwy Odwodów Milicji Obywatelskiej) Jak tamtych przekupili? Po trzydziestu paru latach, kiedy kurz z politycznych bitew już opadł, możemy z dystansem się wypowiedzieć otwarcie w atmosferze powagi i zadumy. Co nas spotkało? Kto z kim i z czym się mierzył. Bez strojenia min i fałszywego zadęcia. Tu w Szczecinie nie usłyszy się sformułowania: - Po latach nie udało się ustalić winy i winnych niepotrzebnych ofiar tragedii jak ta w KWK „Wujek”. Wojnę (zimną) wciąż prowadzili wielcy tego świata Ronald Regan i Leonid Breżniew. (Breżniew umrze dopiero w listopadzie 1982 !!!). Bitwy prowadzą generałowie. Żołnierze giną a dyskutować nigdy nie wolno! Tak jak gen. B.L. Mondgomery na teatrze Afrykańskim toczyli bitwy z "lisem pustyni" dowódcą Afrika Korps . gen. Erwinem Rummel'em , tak na teatrze polskiego wybrzeża na Pomorzu konkretnie w Szczecinie swoją bitwę, musiał stoczyć czerwony "mały samotnik" major Szen z też "Czerwonym Goliatem" MKS-em przedstawicielem potężnego niesprecyzowanego tłumu. Znając zasadę, że najgroźniejszy jest wróg nierozpoznany - tłum, żywioł, w przeciwieństwie do mniej groźnego, bo określonego z nazwiska imienia w mundurze, z rodzaju uzbrojenia, z odkrytą twarzą, należy przyznać uczciwie. Zwycięstwo odniosła jednostka cechująca się niezwykłą odwagą. Jeden przeciwko wszystkim. Zachowując kardynalną zasadę każdego prawdziwego żołnierza. Rozkaz rzecz święta, mimo daleko idących mieszanych uczuć czy odczuć osobistego poczucia czy sympatii do stron konfliktu. Po stronie strajkującej do dyspozycji stały nieokreślone ilości butli acetylenowych, butli z tlenem, i propanem-butanem. O możliwości wykorzystania przez zdesperowanego pomysłodawcę, do użycia tych materiałów, i urządzenia widowiska w stylu Ibn Ladena, już dzisiaj nikogo nie trzeba przekonywać. Szczecin i jego mieszkańcy, jako aktorzy biorący udział w tym dramacie, są czyści. Każda ze stron wzięła odpowiedzialność imienną za swoje czyny. Z tego możemy być dumni. Tym się możemy poszczycić. Rozwagą nad emocjami. Bez fałszywej skromności. Szczecinowi się to udało.]... O majorze S.dzisiaj możemy powiedzieć tylko śp.Oficer Wojska Polskiego.
historia
2019-12-13 19:11:35
Bylam w wieku Waszym Kochani - na Placu gdzie zapalono TEN PIEKNY NAPIS i pomagalam rannych przenosic do karetek, ktore kursowaly jak oszlale, nawet Taksowkarze wlaczyli sie z pomoca. DZIEKUJE ZA PAMIEC dla POLEGLYCH.
komuchy
2019-12-13 17:51:39
Uczcili pamięć dziadków i wujków z MO , którzy odmrozili sobie uszy pijąc wódke przy koksownikach ?
zabawne
2019-12-13 17:26:47
A skąd ci młodzi ludzie maja to pamietać ? No chyba , że widzieli zdjęcie dziadka i wujka na tle Milicyjnej Nyski
krotko
2019-12-13 16:33:42
kodziarrze i ubywatele rp to targowica oplacana przez sorosa

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA