Wielkości pomarańczy, twardy, rozpadający się, potwornie cuchnący gnijącym mięsem - taki guz miał na poliku pies, który w środę (20 bm.) został odebrany właścicielowi przez straż miejską i policję. Razem z nim do szczecińskiego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt z posesji przy ul. Niedźwiedziej przewieziono też sunię, mieszańca husky. Od lat - jak jej współtowarzysz niedoli - uwiązaną powrozem do budy: przy pustych miskach, bez dostępu nawet do wody.
Stary dom, z jakiego odpadają resztki tynku. Przy nim zabudowania gospodarcze z cegły, spomiędzy których lata temu wiatr wywiał zaprawę. To pejzaż prywatnej posesji przy ul. Niedźwiedziej, na której od co najmniej czterech lat rozgrywał się dramat dwóch psów: Bossa i Sary.
Straż miejska i inspektorzy TOZ (podarowali psom dwie budy) jeździli na kontrole, by nakłonić właściciela do zrzeczenia się zwierząt, a przy okazji - zwyczajnie, po ludzku - dać im jedzenie, umyć i wodą napełnić ich miski. Gospodarz jednak ze swą własnością rozstać się nie chciał. Obiecywał poprawę. Deklarował chęć leczenia chorego psa. Raz czy dwa nawet poszedł z nim do weterynarza. Co wówczas urzędnikowi ze szczecińskiego magistratu (Wydział Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska) wystarczyło, by umorzyć postępowanie o odebranie zwierząt właścicielowi, o co formalnie wystąpiło TOZ. Przedłużając psów cierpienie o kolejne dwa lata.
- Teraz sytuacja zmieniła się o tyle, że pies ma widoczne zmiany nowotworowe. Poza tym właściciel przyznał, że od kilku dni nie był w domu, więc nie opiekował się zwierzętami - komentuje Joanna Wojtach, rzecznik Straży Miejskiej w Szczecinie. ©℗
Więcej czytaj w „Kurierze Szczecińskim" i e-wydaniu
Arleta NALEWAJKO
Fot SM/ ZUK
Ludzie nieobojętni na los zwierząt o psach z posesji przy ul. Niedźwiedziej - chudych, zaniedbanych i nie leczonych - alarmowali wszystkie miejskie służby oraz organizacje ratujące „naszych braci mniejszych" od czterech lat. Dopiero teraz - tymczasowo - psy zostały odebrane panu ich życia i śmierci. Pytanie: na ile skutecznie?