Na co dzień prowadzą swoje biznesy, ale przychodzi taki czas, że zostawiają wszystko i wyruszają do Norwegii. Każda wyprawa na oceaniczne wody to dla nich niesamowita przygoda.
Żaden inny kraj skandynawski nie jest w stanie zaoferować wędkarzom tylu atrakcji co Norwegia. Tu wędkarstwo się niemal celebruje. Jest to sposób na życie, pasja i bardzo odprężające hobby dla turysty, a dla Norwega – możliwość zarabiania.
Sezon rozpoczyna się w połowie czerwca i trwa zazwyczaj do sierpnia, a nawet dłużej.
– Kiedy w 2007 roku mój serdeczny kolega, który na stałe mieszka w Norwegii, zaproponował mi i Arnoldowi wyjazd do Norwegii na połowy, byliśmy nieco zaskoczeni, bo przecież łowiliśmy już dorsze w Bałtyku – opowiada Jacek Lisiewicz z Nowogardu. – Ale uznaliśmy, że warto skorzystać z takiej okazji. Ocean, wielkie ryby, krystalicznie czysta woda spowodowały, że połknąłem haczyk. Skład naszego teamu jest zmienny, ale ja i Arnold jesteśmy stałymi członkami. Dołącza do nas Darek Tumulec, jeśli pozwala mu na to czas, oraz inni koledzy, choćby Marek z Mazur.
– Dla mnie połowy w Norwegii to nie tylko wyprawa, ale hobby, z którego czerpię radość – mówi Arnold Gieryń, również nowogardzianin. – Norweskie łowiska są najzasobniejszymi w Europie. Praktycznie nie obowiązują na nich, poza nielicznymi obszarami, żadne limity. Jednak dotyczy to tylko ryb konsumowanych na miejscu, w Norwegii. Dlatego w zasadzie nie przywozimy złowionych ryb do Polski. Najczęściej cieszymy się tym okazem, fotografujemy i zwracamy rybie wolność.
Nasi rozmówcy mieli szczęście widzieć wieloryby, orki i delfiny, które w stadzie podpływały do łodzi.
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 12 grudnia 2017 r.
Jarosław Bzowy
Fot. archiwum