Sobota, 17 sierpnia 2024 r. 
REKLAMA

Na zachodniopomorskim szlaku. Legenda sierżanta Sułtanowa

Data publikacji: 17 sierpnia 2024 r. 14:53
Ostatnia aktualizacja: 17 sierpnia 2024 r. 14:53
Na zachodniopomorskim szlaku. Legenda sierżanta Sułtanowa
Bohaterstwo Sułtanowa miało umacniać przyjaźń radziecko-polską. Informowała o tym tablica ustawiona przy pomniku. Fot. Cezary MARTYNIUK  

Goleniów to miasto nad rzeką Iną, położone pomiędzy obszarem rozległych pól uprawnych na wschodzie i wielkim kompleksem lasów Puszczy Goleniowskiej na zachodzie. Już w średniowieczu Goleniów był ważnym miastem handlowym należącym do Hanzy, pełnym murowanych kamienic, otoczonym solidnym pierścieniem murów i baszt obronnych. W centrum staromiejskich zabudowań dominował wspaniały ceglany kościół. Goleniów był konkurencją dla wielkiego Stargardu. Posiadał nawet port u ujścia Iny położony naprzeciwko portu stargardzkich kupców.

Z Goleniowem związana jest niejedna legenda, ale jedna z nich do niedawna uważana była za fakt historyczny. W Goleniowie bowiem czczono czyny sierżanta Karima Sułtanowa. Pod pomnikiem sławiącym jego bohaterstwo jeszcze w 2005 roku odbywały się uroczystości upamiętniające Sułtanowa, który – jak głosił napis na pomniku – tu zginął, zasłaniając piersią faszystowski ckm.

O czym mówi ta legenda, czy – jak twierdzą niektórzy – propagandowy mit?

Już od początku drugiej wojny światowej z terenów okupowanych przez hitlerowców rozpoczęto przymusowy wywóz ludzi w głąb Niemiec. Tam przymuszano ich do niewolniczej pracy na rzecz niemieckiej gospodarki w miastach, zakładach przemysłowych i gospodarstwach rolnych całej Rzeszy Niemieckiej. Jednym z  wielu miast, gdzie pracowali ci robotnicy przymusowi, był Goleniów. Przez niemal całą wojnę wraz z innymi zniewolonymi ludźmi pracował w Goleniowie Stanisław Kubiak. Kiedy radzieccy żołnierze swoim krwawym wysiłkiem oraz bezprzykładnym męstwem zmienili obraz wojny i gromiąc niemieckie armie, dotarli do Wisły, prawdziwy strach zajrzał Niemcom głęboko w oczy. Zrozumieli, że mogą przegrać tę wojnę i zapłacić za bestialstwo, jakiego się dopuścili. Sam Hitler ogłosił, że wszystkie miasta niemieckiego Pomorza mają zostać zamienione w twierdze nie do zdobycia. Również w Goleniowie zaczęto staranne, konsekwentne przygotowania do obrony miasta. Jak opowiadał Stanisław Kubiak, na dalekich przedpolach tworzono pola minowe oraz kopano rowy przeciwczołgowe i strzeleckie okopy. Szykowano solidne stanowiska dla artylerii i karabinów maszynowych. Uzbrojono cywilów Volkssturmu i wręczano pancerfausty nawet kilkunastoletnim chłopcom, aby bronili hitlerowskiego miasta. Z faszystowską butą i cyniczną konsekwencją rozgłaszano, że Goleniów nigdy się nie podda, a każdy uczciwy Niemiec powinien walczyć do końca.

W pierwszych dniach lutego 1945 roku na ulicach Goleniowa pojawiły się czołgi, działa pancerne, a nawet wozy bojowe i amfibie oraz liczne formacje SS i Volkssturmu. Umacnianie stanowisk ogniowych i organizowanie planowej obrony miasta przed radzieckimi wojskami trwały do ostatniego dnia. Gdy nadszedł czas radzieckiego ataku, solidne okopy na przedpolach Goleniowa wypełniły dobrze przygotowane i uzbrojone oddziały hitlerowców. Rosjanie z marszu uderzyli na miasto i już 5 marca rano rozpoczęły się pierwsze walki. W odważnych atakach - pomimo artyleryjskiego wsparcia - ginęli radzieccy żołnierze. Mijały kolejne krwawe godziny szturmu. Po dwóch dniach bitwa przeniosła się na ulice miasta. Czołgi hitlerowców z SS mocno dały się we znaki szturmującym czerwonoarmistom, dlatego radziecka artyleria musiała ich wspierać swoim ostrzałem. Ryczały słynne katiusze, rozbijając hitlerowców na barykadach. Terkotały karabiny maszynowe, trzaskały serie pocisków z pepeszy. Gdy ustał huk dział, żołnierze Armii Czerwonej znowu poderwali się do ataku. Ale hitlerowska obrona walczyła z determinacją. Niemieccy żołnierze osłaniani przez celne serie przemyślnie rozmieszczonych i obudowanych karabinów maszynowych powrócili na barykady i zaciekle ostrzeliwali atakujących.

Radzieckiej piechocie, która szturmowała miasto wzdłuż biegnącej od Nowogardu ulicy (obecnie Armii Krajowej), szczególnie dawał się we znaki solidnie osłonięty karabin maszynowy po prawej stronie skrzyżowania, z obecną ulicą Władysława Jagiełły. Już kilkunastu czerwonoarmistów poległo od jego kul. A przy każdej próbie ataku ginęli następni Rosjanie. Przyciśnięci do ziemi żołnierze bezsilnie obserwowali ciężko rannych i zabitych towarzyszy. Przeklęty karabin maszynowy znienawidzonych hitlerowców skutecznie raził swoim ogniem, nie pozwalając piechurom oderwać się od zimnego bruku ulicy. Jeszcze jedna desperacka próba ataku i kolejni radzieccy żołnierze stracili życie. Nikt nie chce umierać! Ale co zrobić, aby nie polegli następni towarzysze wojennych zmagań? Mijają trudne minuty bez walki. Napięcie rośnie. Wtem zza węgła narożnego parterowego domu wyskakuje piechur i  strzelając seriami z pepeszy, pod gradem kul przeklętego karabinu, z okrzykiem: „za towarzyszy!”, odważnie biegnie naprzód. Nie dobiegnie. Seria hitlerowskich pocisków przecina nić jego życia. Wszyscy widzą, jak słania się w biegu, jak kołysze się w pełnym nienaturalnych ruchów niesamowitym tańcu śmierci. Trwa to kilka sekund, zanim bezwolnie wali się na ziemię. Jakże przerażający widok, jakże szokujące przeżycie dla obserwujących tę śmierć żołnierzy. Również hitlerowców musiało zaabsorbować to wydarzenie, bo nie zauważyli, że z okna tego samego domu wyskoczył i ruszył w ich kierunku inny radziecki żołnierz. To dowódca gwardyjskiej drużyny piechoty sierżant Karim Sułtanow. Zanim Niemcy zdążyli obrócić swój maszynowy karabin i nacisnąć spust, wielki czerwonoarmista zasłonił własnym ciałem pole ostrzału. Śmiertelne kule nieprzerwanie rozrywały ciało radzieckiego sierżanta. W tym czasie - osłaniani przez bohaterskiego dowódcę - inni czerwonoarmiści zdołali przeprowadzić błyskawiczny atak i zniszczyć przeklęty karabin, którego ofiarą padło tyle istnień ludzkich.

Co skłoniło sierżanta Sułtanowa do tak desperackiego czynu? Jakie myśli kierowały tym odważnym człowiekiem, gdy zdecydował się ruszyć na pewną śmierć? Co spowodowało, że świadomie złożył w ofierze własne życie, aby inni mogli żyć? Czy chciał ocalić powierzonych mu młodych żołnierzy? Wszak był dowódcą. A może przepełniony obrazami wojennego bezsensu pełnego okrucieństw i wszechobecnej śmierci chciał swoim desperackim czynem zwyciężyć własną głęboko ludzką rozpacz i bezgraniczną niemoc? Tego się już nie dowiemy. Wojenny meldunek odnotował ten najbardziej dramatyczny epizod walki o Goleniów bardzo lakonicznie, stwierdzając, że dowódca drużyny piechoty sierżant Sułtanow na skrzyżowaniu ulic Goleniowa powtórzył sławetny czyn Aleksandra Matrosowa, własną piersią zasłaniając nieprzyjacielski karabin maszynowy i w ten sposób umożliwiając swoim kolegom skuteczny atak. Za to został pośmiertnie odznaczony złotą gwiazdą Bohatera Związku Radzieckiego.

Obecnie historycy szukają niezbitych dowodów i sprzeczają się, czy taki fakt miał miejsce. Nie należy się tym przejmować, gdyż większość legend powstała z połączenia wydarzeń historycznych z naturalną, ludzką fantazją. Jest natomiast oczywistą prawdą, że determinacja zwykłych radzieckich żołnierzy poskromiła hitlerowskie marzenia o panowaniu nad światem i wymordowaniu wszystkich ludzi, niepasujących do planów niemieckiego faszyzmu. Natomiast pozostali przy życiu mieli stać się niewolnikami "niemieckiego narodu panów", zorganizowanego w dokładny i doskonały sposób. Ponad 20 milionów żołnierzy Armii Czerwonej i radzieckich cywilów zginęło, aby hitlerowskie Niemcy nie zrealizowały swoich zamiarów. I o tym należy pamiętać. A czy ginęli tak bohatersko jak sierżant Sułtanow, czy inaczej, to jest naprawdę bez znaczenia. Ludzie ci oddali to, co mieli najcenniejsze i niepowtarzalne - oddali swoje życie za słuszną sprawę wolności.

Konsekwentny badacz losów poległych żołnierzy Jarosław Tomczak ze Stargardu dowiódł, że sierżant Karim Sułtanow poległ podczas walk w Chociwlu i tam został pochowany. W 1953 roku jego szczątki ekshumowano i przeniesiono na Międzynarodowy Cmentarz Wojenny w Stargardzie, gdzie spoczywa pod całkiem innym nazwiskiem.

Wrzesław MECHŁO
 
* Lit. T. Karwacki „Czerwone gwiazdy i białe orły”. KAW 1976, wspomnienia żołnierzy. Opracował Wrzesław Mechło – krajoznawca, autor książek, przewodników i mistrz pięknej wycieczki.

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA