Po sześciu tygodniach trudnej żeglugi, z uszkodzonym silnikiem, jacht "Regina R. II" szczęśliwie pokonał Atlantyk i zameldował się w Szczecinie. Teraz przed kpt. Grzegorzem Węgrzynem kolejne wyzwanie - zdobycie środków na remont dzielnej jednostki.
Jak wielokrotnie informowaliśmy w relacjach z Arktyki, które przesyłał nam żeglarz, "Regina R. II" miała przepłynąć Przejście Północno- Zachodnie (Northwest Passage). I wszystko szło dobrze. Gdy kapitan Węgrzyn prawie pokonał arktyczny szlak pełen gór i pól lodowych, awarii uległ napęd spalinowy, co w takich warunkach mogłoby być niebezpieczne dla dalszego żeglowania. Ostatecznie musiał zawrócić na Grenlandię, gdzie jednak nie udało się naprawić silnika. W tamtejszej osadzie Aasiaat zmuszony był zimować aż 8 miesięcy.
Aby w czerwcu br. rozpocząć oceaniczny powrót do ojczyzny, jacht trzeba było wyholować z grenlandzkiego portu na morze. Z pomocą przyszedł francuski żeglarz ze swoją jednostką.
Polak musiał się najpierw wydostać poza strefę arktyczną, wolną od lodów. A to nie było takie łatwe. Tylko na żaglach płynął przez Morze Baffina, Cieśninę Daviesa, by wejść na Morze Labradorskie i w końcu na północny Atlantyk.
- Było to o tyle utrudnione, że na drodze spotykałem lodowe góry i pola, więc trzeba było uważać - opowiada kapitan Węgrzyn. - największym niebezpieczeństwem były jednak pola lodowe, które musiałem pokonywać na żaglach.
Jak podkreśla nasz samotnik, to było "prawdziwe wyzwanie żeglarskie".
- Jak się spotyka takie pole lodowe, które sięga po horyzont i wszystko przed nami jest białe, nie bardzo wiadomo jak w nie wejść, jak płynąć. Musiałem więc czekać na korzystny wiatr, żebym mógł w nie wejść na żaglach. Pokonując takie pole szukałem dziur i szczelin między krami. Przejście przez jedno trwało nawet 4-5 godzin - tłumaczy.
Ocean dość hojnie obdarowywał śmiałka sztormami. Na każdym akwenie miał ich co najmniej dwa. Podczas kolejnego załamania pogody fala weszła na pokład i zabrała mu osłonę nadbudówki.
- Na sześć tygodni, które płynąłem do Polski, miałem w tygodniu 1-2 sztormy. Te zachodnie mi sprzyjały. Płynąłem na foku sztormowym do przodu, na wschód. Ale miałem i taki sztorm, który mnie wypchnął na 56 równoleżnik, czyli prawie na wysokość Anglii - wspomina p. Grzegorz.
Samotnik przekonał się, że zła sława północnego Atlantyku to nie mit. Morze Północne - przed którym żeglarze również czują respekt - także nie było zbyt łaskawe i dało mu "w kość".
- Fale wysokie na 6-8 metrów. Jeżeli fala była od rufy, to miałem "surfowanie". Jeżeli natomiast od dziobu, to była męczarnia, i dryf. To było bardzo ryzykowne dla jachtu, bo cały czas dostawał "kopa" z przodu - opowiada.
Gdy na oceanie mało słońca a dużo wiatru bardzo przydatny może się okazać propelerek napędzający prądnice. Taką małą elektrownię wiatrową miała również "Regina R. II". Okazała się nieoceniona, bo w chmurne dni niewiele było pożytku z solara.
- Dzięki wiatrakowi miałem energię i zagwarantowane napięcie na akumulatorach. Ani razu nie musiałem więc włączać agregatu prądotwórczego. Do autopilota, świateł nawigacyjnych czy nawigacji zawsze była moc - podkreśla żeglarz.
Z Morza Północnego wszedł na Skagerrak, gdzie jest wypłycenie a fale również dochodziły do 6-8 metrów. Potem Kattegat, gdzie znów trafiła się zła pogoda, bo starło się kilka frontów atmosferycznych. Deszcz, sztorm, wiatr. I tak na zmianę. Musiał więc ten akwen przehalsować. W końcu wszedł w Cieśniny Duńskie. Przejść przez nie pomógł mu północno-zachodni i północny wiatr.
- W końcu pozostał już tylko Bałtyk, gdzie też wiało korzystnie - kontynuuje. - Jak dopłynąłem do Arkony, poczułem, że już jestem bardzo blisko domu.
Na redzie Świnoujścia odebrali "Reginę R. II" z jej kapitanem dużą motorówką.
- Koledzy ze Stowarzyszenia Klub Kapitanów Jachtowych sholowali mnie do Świnoujście. To było wcześniej uzgodnione - wyjaśnia dziękując za pomoc.
Na dalszym etapie holowania - do Szczecina - łódź motorowa zaniemogła na Kanale Piastowskim. Zawiódł silnik.
- Zamieniliśmy się rolami. A ponieważ na zalewie powiał wiatr, teraz ja ich holowałem - mówi z uśmiechem p. Grzegorz. - W ten sposób dopłynęliśmy do Trzebieży, gdzie zacumowaliśmy na jeden dzień. Wkrótce Przyjechał mechanik i usunął usterkę silnika w motorówce. Droga do Szczecina znów była otwarta.
Od piątku (28 lipca br.) cumuje przy jednym z nabrzeży Centrum Żeglarskiego przy ul. Przestrzennej. I Dziękuje wszystkim, którzy pomagali mu w tej trudnej arktycznej wyprawie.
- Szczególnie dziękuje Kolegom Jakubowi Wszytko, który zajmował się logistyką oraz Andrzejowi Grytowi za wsparcie w nawigacji satelitarnej. Nieocenioną pomoc okazali również koledzy z żaglowni przy ul. Światowida, przysyłając mi paczkę z dwoma dodatkowymi żaglami. Okazały się one bardzo pomocne w żegludze - dodaje.
Plany na przyszłość? - Remont jachtu, głównie zaś remont silnika, uszkodzonej nadbudówki i bukszprytu - wymienia.
A że potrzebne będą na to środki, żeglarz chętnie podejmie się pracy zarobkowej związanej z jego pasją.
- Jeżeli ktoś mógłby mi pomóc w zdobyciu pracy lub mnie zatrudnić, byłbym bardzo wdzięczny. Mógłbym zając się np. sprowadzeniem jachtu, prowadzić rejsy, wykonywać remonty i wszelkie prace przy jachtach - wylicza.
(kl)