Pani Wioletta jest na skraju wytrzymałości. Do tego stanu doprowadziły ją maleńkie stworzenia – mrówki, które dają się jej we znaki już od 19 maja. Tego dnia wróciła z pracy i spojrzała na biały parapet w kuchni. Przeraziła się, bo poruszała się po nim mała czarna armia. Okazało się, że mrówki są także w innych miejscach. Było ich mnóstwo, a sytuację pogarszał fakt, że pojawiły się tuż przed weekendem.
Nasza Czytelniczka, mieszkająca w lokalu komunalnym przy ul. Małopolskiej 4 w Szczecinie, wiedziała, że do swojej administracji może się zwrócić dopiero w poniedziałek 22 maja. Dlatego zaczęła walkę z mrówkami na własną rękę. Kupiła kilka preparatów i zastosowała także przeciwko nim… proszek do pieczenia, który podobno je odstrasza. Udało się jej trochę ograniczyć inwazję mrówek, ale o tym, by ją zlikwidować we własnym zakresie, nie było raczej mowy, bo ciągle w jej mieszkaniu pojawiały się kolejne ich „oddziały”.
Pani Wioletta szybko zorientowała się, że mrówki docierają do jej mieszkania z dołu, najprawdopodobniej z piwnicy pod nim, a także „ścieżką” po elewacji zewnętrznej. Dlatego już przed piątą rano wychodziła na podwórko budynku, by popryskać ją preparatami.
W dziale technicznym administracji, mieszczącej się przy ul. Kadłubka, jej prośba o dezynsekcję okazała się na tyle ważna, że musiał ją rozpatrywać… zarząd wspólnoty. I ten zadecydował, że owszem, trzeba ją wykonać, ale bez opryskiwania elewacji. Wskazał przede wszystkim na wspomnianą piwnicę i mieszkanie. Czas upływał, a nasza Czytelniczka dopiero 24 maja doczekała się „pana, który wykonał dezynsekcję”. Okazało się, że nie przyniosła ona spodziewanych rezultatów, co było wyjątkowo dokuczliwe, ponieważ kolejna inwazja mrówek miała miejsce w trakcie… weekendu.
– To była dosłownie plaga. Walczyłam z nimi, jak się tylko dało już od samego ranka. Pryskałam elewację, okna, parapety, listwy w mieszkaniu. Mrówki znajdowałam nawet na lodówce w kuchni. Jednym słowem zgroza – opowiada kobieta.
W poniedziałek 29 maja pani Wioletta (dane znane redakcji) napisała do Zarządu Budynków i Lokali Komunalnych skargę na opieszałość administracji i zadzwoniła do jej działu technicznego. Tym razem telefon odebrał pracownik, który nie znał jej problemu, ale obiecał, że sprawę przekaże komu trzeba. Jak się potem okazało, skończyło się tylko na obietnicy.
Odwiedziliśmy (31 maja) mieszkanie przy ul. Małopolskiej. Mimo podejmowanej przez jego lokatorkę walki z mrówkami, one ciągle są w nim obecne. Pani Wioletta wybiera się do sklepu po kolejne kosztowne preparaty, a pomoc z administracji ciągle nie nadchodzi… Czy w XXI wieku mieszkańcy lokalu komunalnego mogą liczyć na pomoc w skutecznej walce z mrówkami? A jeżeli tak, to kiedy?
Tekst i fot. (mos)