Znana postać w Szczecinie dała się naciągnąć na duże pieniądze grupie „fachowców”. Początkowo wszystko wyglądało niewinnie, było wręcz wesoło i przyjacielsko, ale potem stawało się coraz bardziej nieprzyjemnie, a w końcu wręcz groźnie. Wykształcony, doświadczony, bywały w świecie i na pewno nie naiwny, tak przynajmniej o sobie mówi, mężczyzna w sile wieku dał się wciągnąć w historię, w którą wręcz trudno uwierzyć.
A było tak. Pod jego domem zatrzymał się samochód – bus, z którego wysiadło trzech mężczyzn o wyraźnie południowych rysach. Przedstawili się jako Węgrzy żonie właściciela (nie było go w tym czasie w domu) i zaproponowali szybką naprawę… rynien na budynku garażu, bo zauważyli, że są w złym stanie. Błyskawicznie przekonali kobietę, że ta naprawa jest konieczna, a ona się z nimi zgodziła, o czym telefonicznie poinformowała męża. Gdy wrócił do domu, fachowcy pozdejmowali już rynny i… część dachu garażu. Szybko przekonali właściciela, że pod dachówką są pogniłe deski konstrukcji dachowej i je też trzeba wymienić. Byli niezwykle przekonujący i weseli. Śpiewali przy tym piosenki i, jak mówi dzisiaj właściciel domu, odstawiali niesamowite przedstawienie, wzbudzając sympatię zleceniodawców. Trudno się dziwić, że w tak miłej i przyjacielskiej atmosferze nie padły żadne konkrety dotyczące zapłaty za usługę, a padały jedynie miłe słowa i zapewnienia, „że się dogadamy”.
Cały artykuł w "Kurierze Szczecińskim", e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 7 kwietnia 2017 r.
(mos)
Fot. Mirosław Winconek (arch.)