„Z uwagi na duże zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi i mienia prosimy potraktować sprawę jako pilną" - taką klauzulę zawarł Wydział Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska UM w piśmie skierowanym do Zarządu Budynków i Lokali Komunalnych. W sprawie obywatelskiej. Dokument jest sprzed ponad trzech lat. Zagrożenie nie zostało usunięte do dzisiaj!
Gdy przez Szczecin przeszła ostatnia wichura, powaliła sporo drzew. W tym jedno przy ul. Dobrej Nadziei.
- Szczęście, że nikomu nic się nie stało - komentuje Ryszard Kożański, nasz Czytelnik. - Ale natychmiast na miejscu były wszystkie ważne służby: od straży pożarnej i miejskiej po policję. Wtedy sobie pomyślałem, że jak jeszcze padną te, które niebezpiecznie pochylają się nad ulicą i naszymi - moim oraz sąsiada - domami, to pewnie niezbędny będzie także przyjazd pogotowia ratunkowego. I wtedy też zapewne wszyscy będą współczuli i się zastanawiali: jak mogło dojść do takiego nieszczęścia?! Już teraz mówię: to przez urzędnicze zaniedbanie. Od trzech lat biurokraci ze ZBiLK-u bagatelizują konieczność wycinki dwóch wielkich drzew, które zagrażają ludzkiemu życiu!
Chodzi o dwie topole, czyli sprawę, która powinna przejść do historii już w 2014 r. Wtedy to, czyli w kwietniu tegoż roku, jeden z mieszkańców Wyspy Puckiej - p. Józef (nazwisko do wiadomości redakcji) - zaalarmował szczeciński magistrat o zagrożeniu związanym z tymi drzewami. Prosił o pomoc. I sam ją deklarował. Co znaczy: prosił o zgodę na wycinkę drzew, którą gotów był sam nieodpłatnie przeprowadzić.
- Mamy z sąsiadem specjalistyczny sprzęt, a na dodatek uprawnienia do pracy na wysokościach. Bez problemu usunęlibyśmy te drzewa. Ale nie, urzędnicy ZBiLK tłumaczą, że tak nie można. Bo musi być specjalistyczna firma. Czyli chyba ktoś musi zarobić. Tylko dlatego już tak długo żyjemy w zagrożeniu? - dopowiada Ryszard Kożański.
Sprawa trafiła do Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska UM. Inspektor tegoż wydziału przeprowadził wizję lokalną na miejscu, czyli przy ul. Dobrej Nadziei. Stwierdził: „Pnie są znacznie odchylone od pionu i skierowane w stronę ciągu komunikacyjnego. W koronach topoli występuje liczny posusz oraz tylce po wyłamanych gałęziach i konarach. Na pniach drzew widoczne są ubytki wgłębne kieszeniowe (dziuple). Statyka jest zachwiana, topole grożą niekontrolowanym wykrotem lub wyłomem".
- Drzewa wiszą nie tylko nad naszymi, czyli moim i sąsiada Józefa, domami, ale również nad drogą, jaką codziennie przechodzi i przejeżdża wiele osób z miasta docierających do Rodzinnych Ogrodów Działkowych „Wyspa Pucka". Skala niekontrolowanego rażenia upadających potężnych topoli może być naprawdę wielka. Tym bardziej nie rozumiem, na co urzędnicy ZBiLK-u czekają?! Niebezpiecznie kuszą los - to pewne - komentuje p. Ryszard.
Tuż po oględzinach miejsca i stwierdzeniu, że „usunięcie drzew jest w pełni uzasadnione", w magistracie podjęto konkretne kroki dla szybkiego rozwiązania sprawy. Sprawdzono, że zagrażające bezpieczeństwu drzewa rosną (dz. nr 6/10 z obrębu 1103) na terenie administrowanej przez ZBiLK. Dlatego to do tej jednostki niezwłocznie skierowano pismo przekazujące „sprawę do realizacji zgodnie z kompetencjami". Zaznaczając w piśmie jednoznacznie: „Z uwagi na duże zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi i mienia prosimy potraktować sprawę jako pilną".
Początkowo nic nie wskazywało, że sprawa utknie w trybach biurokratycznej machiny. Tym bardziej, że - jak magistrat oficjalnie donosił ZBiLK-owi - „Pan Józef wyraża chęć usunięcia drzew na własny koszt pod warunkiem wyrażenia zgody na nieodpłatne pozyskanie drewna z usuniętych topoli". I tak, już 6 maja 2014 r. ZBiLK wystąpił do magistratu z wnioskiem o wycinkę dwóch topól. Na co uzyskał zgodę prezydenta, czyli decyzję administracyjną, jeszcze w tym samym miesiącu (30 maja). Po czym…
- Na trzy lata, nie licząc moich 38 telefonów w tej sprawie do ZBiLK-u tylko w tym roku, to sprawa zawisła w próżni, czyli w zagrożeniu - dodaje p. Ryszard. - Tyle że wiosną bieżącego roku przyjechali i oznaczyli na czerwono oba drzewa do wycinki. A od tego czasu, albo nie mają czasu, albo dźwigu, albo braki kadrowe. Deklaruję i proszę: sam wytnę. Odpowiedź jest nie zmienna: „Tak nie wolno, panie kochany".
Gdy podczas ostatniej wichury padła równie wielka topola, rosnąca opodal tych już do wycinki oznakowanych…
- Obrazowy pokaz niszczącej siły natury, jaki musi podziałać na wyobraźnię każdego. Niepokój? To mało powiedziane. Dopiero wtedy zrozumiałem, co może się stać nam i z naszymi domami, gdy w końcu na nas się obalą topole, na których wycinkę urzędnicy ZBiLK-u przez trzy lata nie znaleźli czasu. Zgroza! - przyznaje Ryszard Kożański.
Od piątku z ZBiLK-u nie uzyskaliśmy odpowiedzi na pytanie, kiedy usuną topole z ul. Dobrej Nadziei. Wrócimy do sprawy. ©℗
Arleta Nalewajko