Pewnego dnia kupiła narzędzia na działkę. Wyszła je wypróbować na zabetonowany plac przed domem. Oczyściła nimi jedną płytę, potem drugą i… nagle wokół zrobiło się jakoś inaczej, jakby jaśniej. Wtedy pomyślała: „Gdyby tak odmienić całe to podwórko?" I zrobiła, co zamierzała: kosztem bolących kolan, mnóstwa własnego czasu, ale w szarej śródmiejskiej „studni" przy ul. Wojciecha 2 uczyniła piękną zieloną partyzantkę.
To epizod z życia Wandy Piotrowicz. Znaczący, bo odmienił jej los niemal na dekadę. I na zawsze przemienił brudną podwórkową przestrzeń przy jej kamienicy. Nie do poznania. Dzisiaj to ogród tętniący zielenią, zachwycający barwnymi kwiatami. Gdy wcześniej…
- Nie ma co wspominać dawnego koszmaru: zalanego betonem podwórka, przechodniego dla kilku sąsiednich kamienic, stąd zawładniętego przez wiecznie biesiadujących meneli. Liczy się to, jaki mam teraz widok z okna parterowego mieszkania: tętniący życiem ogród, do którego z przyjemnością zaglądają i ludzie, i ptaki - mówi p. Wanda. - Sąsiedzi zyskali zieloną oazę, pośród której mogą posiedzieć na fotelu czy ławce, a ja… poniekąd sens życia. Gdy jedni na stare lata odnajdują go w perypetiach serialowych bohaterów, więdnąc przed telewizorem, zamknięci w czterech ścianach, to ja zachwycam się rozkwitającą magnolią, perukowcem czy hortensjami, które zasadziłam własnymi rękami albo wyhodowałam z tyciej szczepki. Każdy dzień staje się niepowtarzalną przygodą, bo zawsze jest co przyciąć, posadzić, podlać. Fakt, że plecy bolą, ręce puchną, kolana odmawiają posłuszeństwa, ale czuję dumę i satysfakcję. W moim wieku takie emocje, spełnienie, to sukces!
Realia są trudne: pod nawierzchnią z betonowych płyt kryje się warstwa piachu skrywająca rozległy schron. W takim miejscu wysokie świerki, cyprysy, klony, perukowce, magnolie i śliwowiśnie, nawet strzeliste żywotniki to… niemal cud.
- Sąsiedzi czasem pytają: jak to możliwe, zrobić ogród na takiej biedzie? Odpowiadam wtedy żartem: z roślinami trzeba rozmawiać! - stwierdza p. Wanda (śmiech).
Właśnie z uwagi na specyfikę miejsca przyjęła zasadę: co tu się zasieje, to rośnie. Dlatego obok starannie skomponowanej kwiatowej fontanny - z niebieskimi lobeliami, pomarańczowymi begoniami, czerwonymi i różowymi niecierpkami oraz starcami popielatymi - rosną teraz i kwitną fioletem ozdobne osty. Przy rozsadzających betonowe płyty dziurawcach znalazło się też miejsce dla samosiejki dębu. Natomiast przy „księżniczkach" - jak o okazałych, obsypanych białym kwieciem hortensjach mawia pani Wanda - rośnie jak na drożdżach wciąż delikatna łodyżka słonecznika.
- Sama zaczęłam, czyli zgotowałam sobie ten los. Ale latka lecą, więc bez pomocy kuzynki Inki i kolegi Józefa, pewnie nie dałabym sobie rady. Ich wsparcie ogromnie sobie cenię i jestem zań bardzo wdzięczna. Teraz tym cieplej wspominam śp. sąsiada Wiesława, który zrywał kolejne betonowe płyty, abym na ich miejscu mogła sadzić kolejne okazy tego naszego podwórkowego ogrodu - przyznaje p. Wanda.
Jeszcze w ubiegłym sezonie najmocniejszym akcentem ogrodu były hortensje - bogactwem blisko 300 różnorodnych krzewów i odmian. Niestety, zmienna aura i przymrozki dały znać o sobie. Ostatnia zima zabrała ich blisko połowę. Ubyło też róż, choć wciąż wiele ich zachwyca przełamując intensywnymi barwami płatków monotonne tło zaniedbanych murów. Zachwycają wybujałe hosty, różaneczniki i ostrokrzewy. Przeplatane gipsówką i begoniami. Niesprzyjającej aurze upalnej wiosny skutecznie się oparły liliowce. Na kwitnienie, choć w pojemnikach, już czekają canny. Ogród zawędrował ostatnio nawet na trzepak: amplami z wielobarwnych bratków, pelargonii, aksamitek i niecierpków.
- Siadam w fotelu i patrzę na to wszystko. Z radością. Dlatego wszystkim powtarzam: nie liczcie poświęconego czasu, potu, łez i wydanych pieniędzy, ale jeśli macie okazję, to nie oglądajcie się na innych tylko… róbcie w swym otoczeniu zieloną partyzantkę, zakładajcie ogrody! - przyznaje Wanda Piotrowicz. - Bo warto: dla siebie, innych, dla miasta. Wszystko, nawet beton, da się zmienić na lepsze!
Arleta NALEWAJKO
Fot. Arleta NALEWAJKO