Właściciele komercyjnych jednostek wędkarskich są załamani. Od początku bieżącego roku nie mogą wychodzić w morze z miłośnikami polowania na dorsze. Dotknął ich unijny zakaz połowu tego gatunku ryb, który obowiązywać będzie przez cztery najbliższe lata.
Organizacje zrzeszające przedsiębiorców zajmujących się organizacją tego typu rejsów nie dogadały się z rządem w sprawie rozwiązania problemu, poprzez przyznanie rekompensat. Dotyczy on przy tym nie tylko samych armatorów, ale i załóg kutrów. Mniejsze obroty odnotowują już właściciele sklepów wędkarskich sprzedających pilkery, a także kwaterodawcy świadczący usługi noclegowe dla wędkarzy przyjeżdżających nad morze z całej Polski. Oni jednak mają możliwość pozyskania innych klientów.
W samym Kołobrzegu stacjonuje około 30 komercyjnych jednostek wędkarskich. Każda z nich zabierała na swój pokład średnio 10 miłośników morskiego wędkowania. Na wybrzeżu takich łodzi jest blisko 100. Zatrudnienie przy ich obsłudze znajdowało pół tysiąca osób, które niejednokrotnie są jedynymi żywicielami rodzin.
Dramat dotyka między innymi przedsiębiorców i załóg z Darłowa. W sobotę zebrali się tam zachodniopomorscy organizatorzy komercyjnego wędkarstwa z dwóch zrzeszających ich stowarzyszeń – miejscowego Bałtyckiego Stowarzyszenia Wędkarstwa Morskiego oraz z kołobrzeskiego Stowarzyszenia Armatorów Jachtów Komercyjno-Sportowych. W trakcie posiedzenia utworzonego już wcześniej komitetu protestacyjnego rozmawiano o przystąpieniu do zaostrzonej fazy protestu. Mowa o całkowitej blokadzie portów. Pod koniec listopada były już one krótko blokowane, co miało być światłem ostrzegawczym dla rządu. Nic to jednak nie dało. Teraz armatorzy są bardziej zdesperowani. Zapowiadają, że tym razem blokady będą trwały do czasu, kiedy zapadną konkretne decyzje o odszkodowaniach na szczeblu ministerialnym.
– Nasze jednostki, na które pracowaliśmy wieloletnim wysiłkiem, są dziś bezużyteczne. Nie można ich nawet sprzedać, bo cała branża została sparaliżowana. Choć stoimy na cumach w porcie, ponosimy nadal koszty. W takiej sytuacji możemy przetrwać najwyżej trzy miesiące. Potem każdy z nas splajtuje, zostając z nic niewartą jednostką i ogromnymi długami – mówią armatorzy, obarczając winą za zaistniałą sytuację rząd, który nie usiadł jeszcze z protestującymi do satysfakcjonujących ich rozmów.
Jeszcze kilkanaście dni temu mówiło się, że jeśli władza nie podejmie konkretnych działań, 7 stycznia – a więc dzisiaj – jednostki zablokują wejścia do portów. W sobotę postanowiono dać ministrowi gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Markowi Gróbarczykowi jeszcze jedną szansę polubownego załatwienia sprawy.
– W związku z tym, że ostatnio było sporo dni wolnych od pracy, na zajęcie przez rząd stanowiska w tej sprawie czekamy do końca tygodnia. Liczymy na to, że dojdziemy do porozumienia. Jeżeli go nie będzie, po piątku ruszymy z blokadami. Bardzo tego nie chcemy, ale nie widzimy innego wyjścia – mówi prezes Stowarzyszenia Armatorów Jachtów Komercyjno-Sportowych z Kołobrzegu Waldemar Giżanowski.
Czego oczekują armatorzy? Chcą mieć prawo do odszkodowań za złomowanie swoich jednostek. Mowa o 150 mln zł, jakie rządzący powinni zabezpieczyć na to rozwiązanie. Stworzyłoby to szansę dla pozbawionych źródła przychodów przedsiębiorców na przebranżowienie się.
– To jednorazowo załatwiłoby wszystkie nasze roszczenia – podkreśla W. Giżanowski, nie kryjąc desperacji w dążeniu do wyznaczonego przez sztab kryzysowy celu. ©℗
(pw)
Fot. Artur Bakaj