Ścigany listem gończym Tunezyjczyk Anis Amri, podejrzewany o zamach na jarmark bożonarodzeniowy w Berlinie z wykorzystaniem polskiej ciężarówki, był od marca do września śledzony przez berlińskie służby, które nie stwierdziły jednak w jego zachowaniu nic podejrzanego - poinformował prokurator Berlina.
Postępowanie wdrożono w związku z informacjami przekazanymi przez służby federalne odpowiedzialne za bezpieczeństwo. Uznany przez władze Nadrenii Północnej-Westfalii za groźnego dla bezpieczeństwa imigrant podejrzewany był o planowanie włamania w celu zdobycia środków na zakup broni automatycznej, która mogła być później wykorzystana do zamachu.
- Obserwacja podejrzanego nie wykazała jednak przygotowań do akcji mogącej zagrozić strukturom państwa - tłumaczył prokurator, cytowany przez agencję dpa.
Z pozyskanych od agentów informacji wynikało, że Amri może być zamieszany w handel narkotykami w berlińskim parku Goerlitzer Park - jednym z głównych punktów miasta, gdzie narkomani zaopatrują się w środki odurzające. Tunezyjczyk brał też udział w bójce, która uznana została przez policję za konflikt wśród dilerów. Ze względu na brak przesłanek wskazujących na przygotowywanie włamania obserwację zakończono we wrześniu.
Jak napisał w czwartek (22 grudnia) "Der Spiegel", w ramach postępowania przeciwko kilku islamskim kaznodziejom szerzącym nienawiść śledczy dotarli do nagrań z podsłuchów, z których wynikało, że Amri proponował zamach samobójczy. Jego wypowiedzi były jednak tak niejasne, że nie wystarczyły jako podstawa do zatrzymania. Tunezyjczyk dowiadywał się ponadto u źródła znanego policji o możliwość załatwienia sobie broni.
(pap)
Na zdjęciu: Matka poszukiwanego trzymająca jego zdjęcie
Fot. EPA/MOHAMED MESSARA