Większość pielgrzymów i turystów, którzy przybywają do Ziemi Świętej, niezależnie od czasu bądź kontekstu, najczęściej przemierzają już utarte szlaki. Tak jest chociażby w Betlejem, mieście narodzin Jezusa i Dawida, gdzie zwykle zatrzymują się na kilka godzin. Warto jednak spędzić w tym miejscu na mapie Autonomii Palestyńskiej, otoczonym wokoło szczelnie betonowym murem, przynajmniej kilka dni.
Dopiero wędrując niespiesznie wśród wzgórz, krętych uliczek i zaułków można poznać jego nie to biblijne, ale współczesne oblicze. Poczuć jego klimat, zanurzyć się w rytm codziennego życia mieszkańców, odmierzany nawoływaniami muezinów z minaretów, które mieszają się z dźwiękami dzwonów kościołów i kaplic nader licznie reprezentowanych w swej odmienności reguł czy obrządków chrześcijan.
Betlejem to prawdziwy – jak zresztą cały Bliski Wschód – religijny tygiel. Na każdym kroku przypominają o tym choćby nazwy ulic, placów, parków, hoteli, domów gościnnych, działających w nim instytucji kultury, szkół, uczelni, muzeów, a nawet szpitali. Z miejscami kultu i modlitwy włącznie. Trzeba przyznać, że to dość szczególne wyzwanie poznawcze, wziąwszy pod uwagę już samą liczbę klasztorów, kaplic, kościołów czy meczetów.
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 22 grudnia 2017 r.
Tekst i fot. Mirosław WINCONEK