Białoruskie lokale wyborcze prześcigały się w atrakcjach, mających zachęcić obywateli do głosowania w wyborach do Izby Reprezentantów - niższej izby parlamentu. Czekały na nich koncerty i programy artystyczne, dobrze zaopatrzone bufety z promocyjnymi cenami i różnego rodzaju artykuły: od pościeli po ręcznie robione broszki.
Według danych Centralnej Komisji Wyborczej na dwie godziny przed zakończeniem głosowania frekwencja wyniosła 70,72 proc., a wybory uznano za ważne w 109 ze 110 okręgów. Zasadniczy dzień głosowania, którym była niedziela, poprzedziło 5-dniowe głosowanie przedterminowe, w którym frekwencja wyniosła ponad 35 proc.
- My jesteśmy starej daty, nauczeni chodzić na wybory - mówili emeryci, którzy przyszli zagłosować w lokalu wyborczym w dzielnicy zbudowanej wokół Mińskiej Fabryki Traktorów. - Trzeba zagłosować, żeby wybrać godnego przedstawiciela".
- Dla mnie wybory to naprawdę jest święto - przekonywała pani Janina, która, jak mówiła, „w swoim czasie” angażowała się w prace komisji wyborczych.
Młodzieży w lokalach wyborczych było zdecydowanie mniej. Państwowe gazety publikowały wprawdzie na pierwszych stronach zdjęcia głosujących studentów i przypominały o „obywatelskim obowiązku” oraz odpowiedzialności za przyszłość państwa, ale wielu młodych ludzi nie dało się przekonać.
- Nie wierzę, że to ma jakikolwiek sens. I tak już za nas wszystkich wybrali - powiedziała Jana, która pracuje w kawiarni. Jej koleżanka pytanie o wybory w ogóle potraktowała jako żart.
- Ludzie idą, idą. Wszystkiego najlepszego! Dzisiaj święto - mówił jeden z obserwatorów, przedstawiciel Białoruskiej Fundacji Pokoju, która działa od 1950 r.bOprócz niego obserwatorami byli jeszcze przedstawiciel partii komunistycznej, Czerwonego Krzyża, stowarzyszenia weteranów z Afganistanu i Białoruskiej Partii Społeczno-Sportowej. Przedstawicieli opozycji nie ma. Wszyscy zapewniali, że wybory przebiegają bez zakłóceń.
Przed wejściem do lokalu wyborczego młodzi ludzie śpiewali piosenki w rytmie zbliżonym do disco polo, dalej można się było za darmo napić kawy i herbaty, kupić tanie bułeczki i ciastka z piekarni przy fabryce, a także alkohol.
- Tak patrzę, że bułki tanie, ale owoce i słodycze kosztują tyle samo, co w sklepie - oceniła jedna z pań.
W głębi lokalu było jeszcze stoisko z pościelą i ręcznikami lnianymi. Ogólnie jednak zaopatrzenie w tam można było uznać za skromne w porównaniu np. z uniwersytetem kultury fizycznej, w którym głosował Alaksandr Łukaszenka. Tam za przygotowanie bufetu odpowiadał Centralny Dom Towarowy. Portal TUT.by doniósł, że wystawiono tam imponujący „tort z mięsa” z różyczkami zwiniętymi z plastrów słoniny, dynie z wyciętymi patriotycznymi napisami oraz bogatą ofertę ryb i wyrobów garmażeryjnych.
Białoruscy niezależni obserwatorzy i aktywiści zwracają uwagę, że tradycja przeprowadzania wyborów jako „ludowego święta” jest pozostałością jeszcze z czasów sowieckich.
- Chodzi m.in. o to, żeby pozbawić je treści politycznej, a sprowadzić do jakiejś ludowej zabawy, imprezy - mówił PAP Aleś Ancipienka, aktywista niezależnego Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.
Niezależni aktywiści, którzy prowadzą obserwację wyborów, mówią o fałszerstwach i poważnych nadużyciach. Od wtorku, gdy rozpoczęło się głosowanie przedterminowe, zarejestrowali ok. 600 nieprawidłowości, w tym zawyżanie liczby głosujących, nieprawidłowe zabezpieczenie urn, usuwanie z lokali niezależnych obserwatorów i pozbawianie ich akredytacji.
Przewodnicząca CKW Lidzija Jarmoszyna, mówiła o tym, że do CKW trafiały skargi, jednak jako przykład podała historię młodego człowieka, który dostał mandat za złe parkowanie w drodze na wybory. Obserwatorzy niezależnej kampanii „Prawo wyboru” zarejestrowali natomiast ponad 600 przypadków nieprawidłowości.
(pap)
Fot. EPA