Wtorek, 05 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Żeglarstwo. "Cieszę się, że żyję"

Data publikacji: 04 listopada 2015 r. 13:58
Ostatnia aktualizacja: 07 listopada 2015 r. 09:31
Żeglarstwo. "Cieszę się, że żyję"
 

- Cieszę się, że żyję – powiedział Radosław Kowalczyk, szczeciński żeglarz, który wystartował do drugiego etapu transatlantyckich regat Mini Transat z Wysp Kanaryjskich do Gwadelupy. W wyniku uderzenia jego jachtu „Calbud” w niezidentyfikowany obiekt, 39-letni szczecinianin musiał wycofać się z wyścigu.

- Po zmroku, żeglując z prędkością 10-12 węzłów, uderzyłem w coś twardego. Nie wiem, co to mogło być, bo płynąłem szybko i było już ciemno. Kłoda? Może kontener? Beczka? Duża skrzynka? Porywiste szkwały, fala 1,5-2,5 metra, to nie były jeszcze wyjątkowo trudne warunki, ale współrzędne wypadku zapamiętam do końca życia: 22°53,3N/17°16W. Moje życie zależało od tego, żebym to pamiętał, jak wysiądzie GPS, bo baterie były w słonej wodzie i prąd szybko zanikał – wspomniał Kowalczyk z pokładu statku „Maersk Mediterranean”, którym płynie do Las Palmas.

Relacjonując przebieg zdarzeń powiedział:

- Ster odfrunął ze świstem, razem z dużą częścią rufy. Po kilkunastu sekundach miałem już pełno wody. Rufa, dociążona balastem, znajdowała się ok. metra pod wodą, kokpit ok. pół metra. Nie mogłem dosięgnąć wejściówki, nie mogłem wydostać tratwy, bo właz awaryjny również był metr pod wodą. Wezwałem pomoc. W środku wszystko pływało – kanistry z rzeczami i worki z żaglami. Ponieważ baterie były pod wodą, kończył się prąd, czyli światła i radio. W ostatniej chwili usłyszał mnie przez UKF jeden z uczestników regat Sebastien Pebelier. On dalej nadawał sygnał Mayday i płynął w moją stronę. Ja uruchomiłem EPIRB, radioboję nadającą automatyczny sygnał wzywania pomocy wraz ze współrzędnymi geograficznymi.

Kowalczyk podkreślił, że uratowanie „Calbudu” nie było możliwe. Jacht nie zatonął, ale było w nim za dużo wody, żeby ryzykować wejście do środka. Groziło to utknięciem tam na stałe, wszystko pływało 30 cm pod sufitem u wejścia.

- Było ciemno, nie miałem żadnych narzędzi, a wiatr mocno przechylał zalaną łódkę. Najpierw podpłynął do mnie statek. Nie mogłem jednak do niego się zbliżyć, bo nie miałem żadnej manewrowości. Dotarł też Pebelier, zaraz potem również jacht asystujący, Tauranga. Prawdziwym wyzwaniem było przejście z Taurangi na tankowiec. Przeskok z pokładu na drabinkę sznurową i pokonanie 14 metrów w górę, to chyba cztery piętra. Patrzyłem w górę na ten rozkołysany statek i nie wierzyłem, że to się uda. Ale udało się, myślałem, że dostanę zawału – zrelacjonował.

Kowalczyk, odnosząc się do szkolenia z bezpieczeństwa i procedur ratownictwa oraz drobiazgowych kontroli wyposażenia jachtu, powiedział:

- Bardzo wiele ułatwiają, w razie potrzeby wszystko się człowiekowi przypomina i działa się automatycznie. Naprawdę cieszę się, że żyję, bo wcale nie było pewne, że ta historia zakończy się szczęśliwie. Bardzo szkoda mi łódki, ale dobrze, że do domu wracam cały – podkreślił.

Jak poinformowała rzecznik projektu Milka Jung, statek z polskim żeglarzem spodziewany jest w porcie w Las Palmas około północy.

- Na miejscu czeka na Kowalczyka kolega, który udzieli mu wszelkiej niezbędnej pomocy. Wsparcie zadeklarowali również organizatorzy regat oraz zawodnicy klasy Mini.

Regaty Mini Transat rozgrywane są co dwa lata. W tym roku odbywają się po raz 20. To najtrudniejszy wyścig morski współczesnych czasów ze względu na niewielkie rozmiary jachtów, ich wyposażenie techniczne i długość trasy, która podzielona na dwa etapy 4020 mil morskich.

Żeglujący samotnie, na zaledwie 6,5-metrowych jachtach, o zerowym komforcie, zawodnicy zdani są wyłącznie na własne siły i umiejętności. Przepisy zabraniają im korzystania z map elektronicznych, komputerów nawigacyjnych i wsparcia z lądu. Na pokładach nie ma telefonów komórkowych ani satelitarnych. Jedynie w sytuacji zagrożenia życia mogą wezwać pomoc. Do drugiego etapu wystartowały w sobotę 63 jachty.

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Robert
2015-11-07 03:30:09
To kolejna porażka tego żeglarza . Chyba złego wybrał sponsora i on tez już tonie w długach . Warto zmienić nazwę jachtu i sponsora a następna wyprawa się powiedzie
zeglarz od 1962 roku
2015-11-05 03:43:35
w jaki sposob woda zalala jacht? czy pojedzie Pan w nastepny rejs? bo wie Pan na Himalaje nie ma chetnych,coraz czesciej slysze ze zycie jest mile zycze stopy wodypod....

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA