Rozmowa z Kamilem Serafinem, kierowcą wyścigowym z Dobrej
Młody kierowca wyścigowy Kamil Serafin z Dobrej koło Szczecina drugi rok z rzędu startuje w cyklu FIA Swift Suzuki Cup Europe i rozpoczął zmagania na węgierskim Hungaroringu bardzo pechowo, bo nie ukończył pierwszego przejazdu, ale później sukcesywnie odrabiał straty pnąc się w górę, zajmując 8. i 5. miejsce. Jeszcze lepiej było na kolejnych zawodach na austriackim Red Bull Ringu, gdzie zajął 3. i 5. lokatę, a wkrótce znowu ścigał się będzie w Austrii, ale na Salzburgringu. Później czekają go jeszcze wyścigi na Torze Poznań, Slovakiaringu i w Brnie, a cały cykl zakończy się jesienią. Przed wyjazdem do Salzburga poprosiliśmy go o rozmowę.
- Na czym polegał ten pech w inauguracyjnym wyścigu na Hungaroringu?
- Jeden z rywali, kierowca węgierski, bardzo agresywnie mnie atakował i kilkakrotnie zderzał się z moim autem, aż w konsekwencji wyleciałem z toru, uszkadzając samochód. Rywal został zdyskwalifikowany, a jego tłumaczenia przed komisją sędziowską nie do końca były jasne... Jak widać Polak i Węgier nie zawsze muszą być przyjacielskimi bratankami. W konsekwencji tego zdarzenia nie ukończyłem pierwszego wyścigu, a drugi musiałem zaczynać z końca stawki i odrabiać dystans do czołówki. Pojechałem jednak dwa naprawdę dobre wyścigi i nadrobiłem pechową inaugurację.
- Jak wyglądała rywalizacja na Red Bull Ringu?
- Tam też zaczęło się niezbyt dobrze, choć z zupełnie innych przyczyn niż na Węgrzech. Całkiem popsuliśmy kwalifikacje, bo w deszczu eksperymentowaliśmy z ustawieniami samochodu i nie trafiliśmy, a w konsekwencji startowałem z odległej 12. pozycji. Pojechałem jednak życiowy wyścig, awansując aż o dziewięć pozycji i stanąłem na podium, na III miejscu. Zwykle przesunięcie w górę o trzy pozycje jest wielkim wyczynem, a o cztery, to już coś wielkiego. Taki awans o dziewięć miejsc to coś niesamowitego w mocnej i wyrównanej stawce, gdy samochody są niemal identyczne i o wszystkim decydują jedynie umiejętności kierowcy. Start do drugiego wyścigu jest według zasady tak zwanej odwróconej ósemki, czyli zwycięzca startuje z ósmej pozycji, wicelider z siódmej, a ja startowałem z szóstej, więc zajmując ostatecznie 5. miejsce, awansowałem jedno miejsce w górę, a więc także drugi przejazd i całą rywalizację na Red Bull Ringu uważam za bardzo udaną.
- Prosimy opowiedzieć o wyścigach w okresie pandemii.
- W poprzednim sezonie najtrudniej było na Węgrzech, gdzie spotkaliśmy totalne zamknięcie, dojeżdżaliśmy niemal pustymi autostradami, ale na przejściach granicznych hasło Hungaroring zjednywało nam sympatię. Wymagane były testy na Cocid 19. Natomiast obostrzenia w miastach nie bardzo nam doskwierały, bo mieszkaliśmy na torze w kamperze i sami gotowaliśmy sobie posiłki. W naszym 4-osobowym Serafin Racing Kodo Teamie każdy miał swoje zadania, a moje role, to kierowca i kucharz. W tym sezonie sytuacja powoli wraca do normy, ale nie ma przedstartowych brifingów i szampana na mecie. Po starcie zaś jesteśmy jak można najlepiej zabezpieczeni przed wirusem, bo sami w zamkniętym samochodzie i jeszcze dodatkowo w kasku.
- Jak zostaje się kucharzem na wyścigach?
- To był mój wybór, bo lubię gotować, a samodzielnie zacząłem przygotowywać posiłki, gdy wyjechałem z rodzinnego domu na studia. Nie mam jakiegoś ulubionego dania, ale gdybym musiał na siłę się czymś pochwalić, to chyba wybrałbym omlet. Był jeszcze dodatkowy powód, by zostać kucharzem, bo jestem na diecie ketogenicznej, czyli białkowo-tłuszczowej z unikaniem węglowodanów, choć tak całkiem nie sposób ich wyeliminować, bo w każdym warzywie jest ich trochę, a w pomidorze, to z pięć gramów. Dla pozostałych osób w naszym zespole gotuję jednak z węglowodanami, czyli mają makarony i ziemniaki, a także pieczywo. Brak węglowodanów w swojej diecie nadrabiam sporą ilością ryb, owoców morza i jajek. Mój organizm musiał się przystosować do wytwarzania energii z innych źródeł. Przez pierwsze dwa tygodnie diety schudłem 8 kilogramów, choć i tak byłem szczupły, a później moja waga się ustabilizowała. Mam teraz więcej energii, a po posiłkach nie narzekam na senność. Wybrałem tę dietę, bo przypadkowo trafiłem na nią w internecie, ale zanim zacząłem ją stosować, długo zgłębiałem jej tajniki.
- Dziękujemy za rozmowę. ©℗
(mij)