Z jednym punktem reprezentacja Polski wraca z wyjazdowego meczu kwalifikacji EHF EURO 2020 z Kosowem. Mimo remisu w Prisztinie (23:23), Biało-Czerwoni zachowali szanse na awans do styczniowych finałów Mistrzostw Europy.
Polacy do Prisztiny jechali z jasnym celem: po zwycięstwo. Kosowo w świecie szczypiorniaka to wciąż autsajder, drużyna oparta na zawodnikach grających amatorsko, łączących sport z regularną pracą. I choć rywale w trakcie eliminacji sprawili już niespodziankę, pokonując na własnym parkiecie Izrael (27:24), a gra na Bałkanach nigdy nie należy do najłatwiejszych, faworyt meczu mógł być tylko jeden.
Zwłaszcza, że Polacy eliminacyjnych punktów potrzebowali jak tlenu: po czterech meczach mieli na koncie tylko dwa punkty zarobione po październikowym triumfie właśnie nad Kosowem (37:13). Do pewnego awansu na EURO w Szwecji, Norwegii i Austrii Biało-Czerwoni potrzebowali nie tylko środowego, drugiego zwycięstwa nad Kosowem, ale i poprawki w niedzielę, w decydującym meczu z Izraelem.
Niestety, plan spalił na panewce. Polacy w Prisztinie zaledwie zremisowali. Wcześniej jednak Niemcy pokonali Izrael, dzięki czemu Biało-Czerwoni zachowali mimo wszystko szanse na awans. W niedzielę w starciu z Izraelem przepustkę na mistrzostwa da jednak tylko wygrana.
Punktowanie w Prisztinie rozpoczęli gospodarze, a konkretnie Valon Dedaj, lider Kosowian. I choć kolejne dwie bramki były już udziałem Polaków – dwukrotnie z dystansu ukuł powracający do reprezentacji Antoni Łangowski – to w pierwszych minutach lepiej wyglądali gracze z Bałkanów.
Rywale w ataku grali prosto, ale bardzo szybko i bezpośrednio, akcje starali się kończyć, gdy tylko widzieli jakąkolwiek lukę w defensywie Biało-Czerwonych. A w niej podopieczni Patryka Rombla momentami byli bardzo statyczni, a w ataku zaś nieskuteczni. Efektem po dziesięciu minutach gospodarze prowadzili już 6:3, a po kwadransie gry 8:5.
Polacy wreszcie otrząsnęli się z letargu i zdobyli trzy trafienia z rzędu. Tym samym doprowadzili do remisu (8:8; 19. min.) i wydawało się, że wszystko w końcu trafiło na właściwe tory. Nic bardziej mylnego. Gospodarze ani myśleli odpuszczać, konsekwentnie realizowali swoją grę, jednocześnie nie pozwalając Biało-Czerwonym na dobre rozwinąć skrzydeł. To zawodnicy z Bałkanów utrzymywali inicjatywę (i prowadzenie), lepiej odnajdując się w często chaotycznej rozgrywce. Do przerwy prowadzili 14:13.
Po zmianie stron chcieliśmy zobaczyć inną reprezentację Polski. Na kolejną bramkę podopiecznych Patryka Rombla trzeba było jednak czekać kolejne sześć minut. W tym czasie rywale dołożyli już dwie (16:14, 36 min.).
Mecz nie układał się po naszej myśli. Valon Dedaj, najskuteczniejszy w swoim zespole (6 bramek) kwadrans przed końcem spotkania wyrównał najwyższe w meczu prowadzenie gospodarzy (19:16). Po chwili osiągnięcie to przebił Florim Hoxha (20:16, 47. min.). Gospodarze imponowali nieustępliwością i determinacją.
Polacy musieli postawić wszystko na jedną kartę. Dobre zawody rozgrywał Michał Potoczny (5 trafień). Dwoma indywidualnymi akcjami straty zmniejszył jednak Kamil Krieger (21:19, 54. min.). Rozgrywający zdobył też bramkę kontaktową (22:21) – 60 sekund przed końcem spotkania. 23 trafienie dla gospodarzy zaliczył Luigj Quni i sytuacja Biało-Czerwonych znów stała się bardzo trudna.
Na szczęście Polacy zatrzymali ostatni atak Kosowian, dzięki czemu po kontrze, równo z końcową syreną, bramkę na wagę remisu zdobył Przemysław Krajewski.
(zprp)
Fot: ZPRP/Paweł Andrachiewicz / PressFocus