Sobota, 20 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Zimowe przygotowania byłych portowców

Data publikacji: 08 stycznia 2019 r. 21:43
Ostatnia aktualizacja: 08 stycznia 2019 r. 21:43
Piłka nożna. Zimowe przygotowania byłych portowców
 

Andrzej Rynkiewicz (piłkarz Pogoni w latach 60.):

– Zimowe obozy przeważnie organizowane były w Polanicy. To były czasy, kiedy w klubie nie było lekarza ani masażysty. Nie było nawet drugiego trenera. Za wszystko odpowiedzialny był Stefan Żywotko. Nie przypadkiem wybierał Polanicę. W miejscowości znajdował się kompleks relaksacyjny, a w nim łaźnie solankowe i sauna. My codziennie po ciężkich treningach korzystaliśmy z tych dobrodziejstw. Trener Żywotko miał na tyle wyczucie, że młodych piłkarzy zwalniał po pierwszej części treningu. Wiedział, że dodatkowe obciążenia nie tylko ujemnie wpłyną na młody organizm, ale mogą też skutecznie zniechęcić. To były czasy, kiedy wiele rzeczy robiło się na wyczucie, pół wieku temu nie było tak rozwiniętych technologii, takich możliwości monitoringu ludzkich organizmów jak obecnie. Dobre przygotowanie do sezonu było dużą sztuką. Siłę i wytrzymałość trzeba mieć i trzeba ją wyrobić. Pamiętam, że jak na lata 60. mieliśmy zawsze kapitalne warunki przygotowań. W Polanicy dbano o odpowiednie odżywki, a w lutym wyjeżdżaliśmy na obóz do Bułgarii i tam graliśmy na zielonej murawie.

Zbigniew Kozłowski (piłkarz Pogoni w latach 70. i 80.):

– Zimą mieliśmy aż dwa ciężkie obozy. Najpierw jechaliśmy do Świnoujścia i biegaliśmy po nawierzchni, gdzie śnieg mieszał się z piachem i wodą. Było okropnie. Oczywiście rozgrywaliśmy też sparingi. Były one przerywnikiem w ciężkiej pracy, miały nam przypomnieć, że jesteśmy piłkarzami, a nie biegaczami, choć wielu z nas o tym zapominało. Na obozie w Świnoujściu trener Hajdas wynajął dla nas salę na godzinę 20.30. Mogliśmy w ramach relaksu pograć sobie w siatkówkę. Nikt nie chciał, wszyscy mieli dość wszystkiego. Podczas treningów na hali mieliśmy na sobie specjalne pasy, a na nich zamontowane odważniki, odpowiadające 10 procentom wagi ciała. Po treningu sprzątaczki wyciągały stertę odważników spod kaloryferów. Przy każdej nadarzającej się okazji, gdy siedzieliśmy na ławkach, to wyrzucaliśmy zbędny balast, tak by trener tego nie widział. Gdy byliśmy na obozie na Węgrzech, boiska były zmarznięte i nie nadawały się do gry. Trener Kopa był wściekły i powiedział, że możemy robić co chcemy. Przez całe dwa tygodnie moczyliśmy się w solankach, a latem fetowaliśmy awans do ekstraklasy.

Dariusz Adamczuk (piłkarz Pogoni w latach 80. i 90.):

– Trener Różański zdecydował, że jego asystenci Jerzy Jatczak i Bogusław Baniak biegać będą razem z nami. Wszystko po to, by nas pilnować, bo zdarzało się, że niektórzy błądzili po górach i lesie. Ten pierwszy miał chorą łąkotkę, więc mu się udało. Trener Baniak po dwóch dniach walił łyżeczką w kolano, by to napuchło. Wolał ten ból od górskiego biegania, które nie było mu w ogóle potrzebne. Śmialiśmy się potem, że trener „zajechał” swojego asystenta. Na sposób żywienia nikt nie zwracał uwagi. Jedliśmy to, co inni wczasowicze i kuracjusze.

(par)

Fot. R. Pakieser

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA